Piosenkarka MONIKA BRODKA mówi o swojej szczęśliwej gwieździe, piosenkach, nowej płycie pt. „Granda”, programie „Idol”, współpracownikach i ulubionym miejscu.
<!** Image 2 align=right alt="Image 158497" sub="Fot.Paweł Przybyszewski/mwmedia">Nie mogę inaczej rozpocząć naszej rozmowy niż od złożenia gratulacji. Pani nowa płyta jest po prostu kapitalna. W moim stwierdzeniu nie ma źdźbła kurtuazji, bo w swoim długim życiu przesłuchałem dobrych kilka tysięcy płyt...
Dziękuję. To bardzo miłe.
Ta płyta tryska witalnością, energią i hipnotyzuje rytmiką. Pani głos też niesie w sobie mnóstwo pozytywnych wibracji. Chyba w ciągu tej czteroletniej przerwy w nagraniach w Pani życiu wydarzyło się wiele dobrego...
Tak. Zaczęłam traktować swój wiek jako atut, a nie coś, co ciąży i doskwiera. Więc i ten album jest młody duchem i energiczny. Nie chcę należeć do tych dwudziestoletnich dziewczyn śpiewających o tym, że jest źle i szaro, że ktoś je zostawił i tak dalej. Nagrałam płytę z pozytywnym przesłaniem. Jednocześnie chciałam obalić mit, że piosenki wesołe automatycznie są kiczowate i mówią o niczym.
Ale czy te wszystkie pozytywne emocje, którymi obdarzyła Pani płytę, wzięły się z tego, że w Pani życiu wszystko się fajnie poukładało?
Owszem, nie mam powodów do narzekania, ale - jak już wspomniałam - przede wszystkim byłam zmęczona różnymi negatywnymi wibracjami otaczającymi nas z wielu stron. Czasem mam wrażenie, że robimy w sztuce takie rzeczy, jakbyśmy wszyscy siedzieli w bunkrach pod ziemią. Za dużo jest szarości i depresji.
Jak sobie Pani radzi z popularnością na co dzień?
Radzę sobie dobrze. Nigdy nie dążyłam do tego, by za wszelką cenę być na pierwszych stronach gazet. Cieszę się więc z tego, że przechodząc ulicą często jestem nierozpoznawalna i mogę sobie spokojnie pójść na zakupy czy w jakiekolwiek inne miejsce. Jeśli już, to chcę być rozpoznawana z powodu tego, co robię, a nie jak wygląda moje życie prywatne.
To się może zmienić po wydaniu tej płyty.
Niestety, muszę to wziąć pod uwagę.
A czy jest Pani odporna na krytykę? Pytam o to, bo przyjęło się mówić, że ludzie z gór są twardzi i uparcie zmierzają ku wytyczonym celom.
Oj, jestem uparta. Odporna? Na pewne rzeczy również, bo pewnie już dawno zostałabym przez niektórych zjedzona. Choć przyznam, że im więcej serca wkładam w to, co robię, tym bardziej ta odporność maleje. Z tej prostej przyczyny, że nie jest mi już tak wszystko jedno i każde słowo, ocenę bardziej biorę do siebie. Krytyka jest rzeczą subiektywną i boli, jeśli nie jest merytoryczna. Liczę się z tym, że nowa płyta, która z założenia nie jest dla wszystkich, może mieć różne oceny. Najważniejsze jest jednak to, jak słuchacze odbiorą piosenki, a nie, jaką recenzję wystawi ten czy inny krytyk.
<!** reklama>Talent z pewnością odziedziczyła Pani po rodzicach i dziadkach, którzy od zawsze muzykowali. Jednak talent to nie wszystko. Co jeszcze liczy się więc, by osiągnąć sukces komercyjny?
Przede wszystkim szczęście, przynajmniej w moim przypadku. Jestem urodzona pod szczęśliwą gwiazdą. Oprócz talentu, wytrwałości i odpowiednich cech charakteru, potrzebna jest właśnie szczypta szczęścia, którą mam.
Ale jestem pewien, że wpływ na to, gdzie się jest oraz co i jak się robi, mają też ludzie, z którymi współpracujemy. W Pani otoczeniu pojawił się Bartosz Dziedzic, z którym napisała Pani większość utworów na nową płytę.
To jest fantastyczny człowiek, świetny muzyk, doskonały kompozytor i producent, a przede wszystkim ktoś, z kim stworzyłam zespół. Dzięki temu nie miałam uczucia, że jest gdzieś za szklaną kurtyną studia producent, a po jej drugiej stronie wokalistka. Z całą odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że jest to płyta Brodki i Dziedzica. Każdy dźwięk powstał przy naszym wspólnym udziale i nawzajem się inspirowaliśmy. Bartek jest kimś, kogo długo poszukiwałam.
A skąd go Pani „wytrzasnęła”?
Był jedną z propozycji, które przedstawił ktoś z moich znajomych współpracowników. Wcześniej o jego istnieniu nie miałam pojęcia. Jak się okazało, dopiero ta trzecia propozycja na producenta mojej płyty wypaliła. Po wcześniejszych nieudanych próbach współpracy w pewnym momencie straciłam nawet wiarę, że uda się ten album nagrać. Na początku nie byłam przekonana do tej współpracy, jednak gdy udało mi się zaufać Bartkowi, stwierdziłam, że jest to ten człowiek, którego szukałam. Jest wielką osobowością, artystą, a nie rzemieślnikiem.
Poprzednią płytę - „Moje piosenki” - wypełniły nie tylko Pani utwory. Wiele z nich napisała (czasem wspólnie z Panią) Ania Dąbrowska. Kolegujecie się ze sobą?
Przede wszystkim to były relacje zawodowe. Później stwierdziłam, że chcę pójść w nieco inną stronę, poszukać innych osób do współpracy, dlatego nasze drogi się rozeszły. Nadal jednak mam kontakt z Anią, wiem, co się u niej dzieje, wiem, że jest teraz pochłonięta swoim macierzyństwem.
Nie ma więc co liczyć na to, że jeszcze kiedyś coś wspólnie napiszecie na Pani lub jej płytę...
Nie mam pojęcia. Trudno mi w tej chwili tak planować. Jestem skupiona na nowej płycie i nie chciałabym deklarować, co wydarzy się za kilka lat.
Pani i Ania byłyście laureatkami telewizyjnego „Idola”. Szymon Wydra pozytywnie wspomina ten program i swój w nim udział. A Pani?
Na pewno był to dla mnie bilet do tego, by po tych kilku latach robić swoje. Jednak ten program jego uczestnikom niewiele dawał, bo nie wydobywał z nich ich osobowości. Śpiewaliśmy cudze piosenki, co, moim zdaniem, nie jest jakąś wielką sztuką. Wychodząc z niego ze zwycięstwem ma się wciąż białą kartę i dopiero później można ją lepiej lub gorzej wypełnić treścią. Sądzę, że tym, którzy niewiele mają do powiedzenia, program ten może wręcz zaszkodzić.
Wróćmy do nowej płyty „Granda”. Większość materiału wypełniły żywe, niemal skoczne piosenki, w których wyczuwa się nutkę folklorystyczną. Czy tak zwana góralszczyzna ma w sobie coś z punkowej energii?
Zdecydowanie tak. Martwi mnie jednak, że wiele osób kojarzy folklor góralski z czymś tandetnym, ze zwykłą cepeliadą z oscypkami w tle. To niesamowita, wielowiekowa kultura i dobro narodowe, które jest pielęgnowane przez mieszkańców podgórskich rejonów. Na tej płycie czerpię z tych dobrodziejstw, co przychodzi mi dość naturalnie, bo przecież stamtąd pochodzę.
Moją uwagę przykuły słowa piosenki pt. „Saute”. W ogóle teksty piosenek na tym krążku są nieco surrealistyczne, takie trochę w stylu Marii Peszek lub Kasi Nosowskiej...
Hmmm... Słowa na tej płycie były dla mnie bardzo ważne. Język polski daje ogromne możliwości zabawy słownej. Wydaje mi się, że mało kto chce to odkryć. Większość tekstów polskich piosenek nie jest zbyt ciekawa pod tym względem. Do wyjątków należą właśnie teksty Kasi Nosowskiej i Marii Peszek. Pisząc słowa do nowych piosenek, chciałam wykorzystać różne możliwości, które niesie język polski. Robią to również wspomniane panie, wiec może stąd biorą sie porównania.
Co dla Pani jest ważniejsze, muzyka czy teksty?
Jedno i drugie. Dobra piosenka bez dobrego tekstu jest kiepska. I odwrotnie, piosenka z nośnym tekstem, lecz z drętwą melodią też jest do niczego. W Polsce zwraca się baczną uwagę na teksty utworów. Są przecież w tej kategorii przyznawane nagrody. Nie dostaje się ich w świecie piosenek anglojęzycznych. Na szczęście u nas ceni się te nagrania, w których teksty coś ze sobą niosą, w których wykorzystuje się językowe niuanse.
Dla mnie równie ważnym składnikiem jest śpiew. Na nowej płycie często wchodzi Pani w górne rejestry, jak kiedyś Kate Bush, ale też potrafi krzyknąć, by za chwilę śpiewać ciepłym, namiętnym głosem. To inwencja własna czy podpowiedź producenta płyty, a może managementu?
Nie, nie. Nic z tych rzeczy. Oczywiście Bartek ukierunkowywał mnie, jednak wszystkie te eksperymenty wokalne inspirowała sama muzyka. Wiedziałam, że tych piosenek nie zaśpiewam tak, jak te z poprzedniej płyty. Tutaj każdy utwór jest inny, więc wręcz nie mogłam ich tak samo wykonać, dlatego bawiłam się głosem. Kiedy nie było jeszcze skończonych tekstów, nagrywaliśmy piosenki w wersjach demo, improwizując po angielsku. Właśnie wówczas zaczęłam eksperymentować z interpretacjami wokalnymi.
Teraz, gdy praca nad płytą jest już sfinalizowana, robi sobie Pani wakacje, czy rusza w trasę koncertową?
O wakacjach na razie nie myślę, bo teraz nastał czas promocji albumu. Z pewnością będzie też trasa koncertowa. Na wakacje wybiorę się dopiero w przyszłym roku i będzie to wyjazd gdzieś za granicę.
A gdzie odpoczywa Pani najchętniej? Czy jest miejsce, gdzie „ładuje Pani akumulatory” przed nagraniami i występami?
Tym miejscem jest najczęściej mój rodzinny dom. Po pięciu godzinach drogi znajduję się w innym świecie i właśnie tam odpoczywam najpełniej.