Rząd rozszerzył stan wyjątkowy na kolejne prefektury, zapowiadane jest zaostrzenie restrykcji. Premier Yoshihide Suga przekonuje, że gwałtowny wzrost pandemicznych statystyk nie ma żadnego związku z organizacją igrzysk i goszczeniem kilkudziesięciu tysięcy zagranicznych gości, ale nie trzeba mówić, co myślą sobie zwykli obywatele. I w którą stronę kieruje się ich gniew. Inna sprawa, że jeśli przy tak gęstym sicie, jakie zastosowali Japończycy – kwarantanny, testy, izolacja oraz permanentne monitorowanie stanu zdrowia przyjezdnych – wariant delta faktycznie przywieziony został zza granicy i wydostał poza olimpijską bańkę, to żaden kraj nie jest w stanie go powstrzymać.
Pobyt w Japonii to jest dobre ćwiczenie z przestrzegania norm. Jeśli w pandemii nie tylko w Polsce dominowała zasada „przepisy sobie, ludzie sobie”, tutaj jest zupełnie odwrotnie. Dla Japończyków maseczki na ulicach nie są obowiązkowe, ale noszą je wszyscy bez wyjątku.
O surowości w egzekucji przepisów przekonało się dwóch gruzińskich dżudoków, świeżo upieczonych srebrnych medalistów. Vazha Margvelashvili i Lasha Shavdatuashvili w reprezentacyjnych w dresach poszli zwiedzać miasto, zatrzymano ich, gdy robili sobie zdjęcia pod Tokyo Tower. Za niedozwolone opuszczenie wioski olimpijskiej zostali pozbawieni akredytacji i wyrzuceni z igrzysk.
