<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/zaluski_mariusz.jpg" >Kiedy już wydaje nam się, że o rodakach wiemy wszystko, nadchodzi moment wielkiego zadziwienia. Raz milutkiego, raz niespecjalnie. A jako że dzisiejszym forum wiedzy wszechpolskiej jest telewizor, to te zdziwienia też są z nim związane. Ot, choćby taka „Familiada” - wieczna kopalnia zaskoczeń dotyczących wiedzy ogólnej rodaków i tego, co człowiek może wydumać, jak się go podstresuje. Ostatnio jakiś Pan wymienić miał „element ulicy”. I kiedy już obstawiałem: jezdnia czy chodnik, on z przekonaniem oświadczył „kot”. Oczywiście nic to wobec klasyki, gdy stwierdzenie „więcej niż jedno zwierzę to...” jedna pani dokończyła słowem „owca”, a druga „lama”. A pamiętacie „kanapkę”? Tak brzmiała odpowiedź na pytanie o przedmiot szkolny najmniej przydatny w życiu.
<!** reklama>Ścieżki myślenia rodaków bywają pokrętne, ale ścieżki myślenia rodaków celebrytów znacznie bardziej. Mimo to zadziwia mnie zawsze prezentacja uczestników programu „Taniec z gwiazdami”. Tak się bowiem składa, że pojawiają się tam ludzie, którzy takich programów unikać powinni jak bracia Kaczyńscy posła Palikota.
Występ w „Tańcu z gwiazdami” to bowiem nigdy nie jest - wbrew deklaracjom uchachanych tancerzy - tylko fajna zabawa. Walczą tam głównie gwiazdy, które podejmują bój heroiczny, być może ich ostatni, o przypomnienie siebie bliźnim i te, które chcą zabłysnąć naprawdę, bo na razie są tylko kometami z telenowel. I sporej części tańczących celebrytów się to udaje, ale jednocześnie tak to jest skonstruowane, że ktoś musi przegrać. A z popkulturą jest jak ze sportem. Nikt nie lubi przegranych. Ryzyko więc jest wbrew pozorom całkiem, całkiem... Co więc pcha do tego programu ludzi z - wydawałoby się - innej szuflady?
Weźmy startującą w niedzielę 11. edycję. Rozumiem doskonale naszą regionalną Olgę Bołądź, Aleksandrę Szwed czy Katrarzynę Glinkę. Niby są znane, ale nie do końca, a do tego w model kariery, który wybrały, wpisują się takie występy. Rozumiem też znakomicie mocno już zakurzonego Piotra Szwedesa i walczącego o powrót do ekstraligi celebrytów Przemysława Saletę. Ale co w tym gronie robi Katarzyna Grochola? Te wyścigi z telenowelową dziatwą to jakaś przewrotna promocja książki? Mam nadzieję, że w następnej odsłonie nie pokaże się Joanna Chmielewska.
No a Artur Barciś? Aktor z takim bagażem sympatii, że naprawdę trudno by mu było ją stracić. Musiałby pić, kraść i zdradzać żonę miesiącami. Jego wyścig to jakieś badania odporności sympatyków? Bo chyba nie walka o nową rolę? Tych mu nie brakuje.
Cóż, i tak na całej tej imprezie najbardziej wygrają ludzie, którzy trafili tu jako wypełniacze - jeśli uda im się przetrwać pierwszy odcinek. W tej chwili nie są nawet znani z tego, że są znani. Po kilku odcinkach wskoczą do naszego płyciutkiego celebryckiego jeziorka. I jak będą sprytni, to popływają w nim długo. Może nawet cały jeden sezon.