https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Szybka winda na piętro mężczyzn

Przemysław Łuczak
Większość polityków chciałaby potraktować czerwcowy Kongres Kobiet jako nic nieznaczący wyskok egzaltowanych feministek. Podobnie było, kiedy delegacja jego uczestniczek rozmawiała z Donaldem Tuskiem o parytetach w polityce. Ale Polki całkiem poważnie domagają się większego udziału w życiu politycznym.

Większość polityków chciałaby potraktować czerwcowy Kongres Kobiet jako nic nieznaczący wyskok egzaltowanych feministek. Podobnie było, kiedy delegacja jego uczestniczek rozmawiała z Donaldem Tuskiem o parytetach w polityce. Ale Polki całkiem poważnie domagają się większego udziału w życiu politycznym.

<!** Image 2 align=right alt="Image 128863" sub="Rys. Łukasz Ciaciuch">Dlatego wyrażana przez niektórych nadzieja, że problem równie szybko jak zaistniał, tak samo szybko zejdzie na dalszy plan publicznej debaty, raczej się nie spełni. Tym razem kobiety wydają się być wyjątkowo mocno zdeterminowane i nie dadzą się zbyć byle obietnicami. Chcą konkretów. Uważają, że nie ma racjonalnego powodu, by stanowiąc ponad 50 proc. całego społeczeństwa, kobiety nie miały proporcjonalnej reprezentacji w parlamencie. O swoich postulatach, mimo kanikuły, rozmawiały z najważniejszymi politykami w Sejmie, z premierem i prezydentem Lechem Kaczyńskim.

Po co kobietom parytety?

Jak pisze Magdalena Środa w swojej książce „Kwota, parytet, równość”, potrzebują one wsparcia, „windy”, która wzniesie je na poziom równy z mężczyznami, bo podczas gdy ci jechali „ruchomymi schodami” w górę, one siedziały zamknięte w domach. Kwota to taka „winda” starego typu, dojeżdża tylko do pewnego piętra. Parytet to winda szybka, nowoczesna i skuteczna.

Mówiąc wprost, kwota oznacza zagwarantowanie określonej liczby miejsc na listach wyborczych, powiedzmy 30 lub 40 proc. dla kobiet. Parytet natomiast jest równościową odmianą kwot - w tym przypadku kobiety mają zagwarantowany 50-procentowy udział na listach wyborczych.

<!** reklama>Dlaczego kobiety chcą mieć większy udział w życiu politycznym? - Chodzi i o równość, i o sprawiedliwość, i o władzę! - stwierdzają jednoznacznie na stronie internetowej Kongresu Kobiet Kinga Dunin, socjolog i pisarka, oraz Magdalena Środa, filozof i etyk. - To teraz wybiera się polityków ze względu na płeć. Tymczasem to kobiety w Polsce są lepiej wykształcone, bardziej odpowiedzialne, skupione na konkretnych problemach, a nie na własnych ambicjach. To męskie zainteresowania określają obecnie, na co mają iść pieniądze z budżetu. Idą więc na problemy militarno-patriotyczne, ewentualnie sportowe, będące ich substytutem, natomiast sprawy socjalne, edukacja czy kultura pozostają zmarginalizowane.

Według prof. Małgorzaty Fuszary z Instytutu Socjologii UW, aby mieć realny wpływ na podejmowane decyzje w parlamencie, dana grupa musi mieć przynajmniej 30-procentową reprezentację. Z kolei Magdalena Środa uważa, że bez ustawowego kopniaka kobiety mają niewielkie szanse na większy udział w życiu politycznym. To wsparcie powinno być ograniczone czasowo do 2-3 kadencji Sejmu, potem kobiety dadzą sobie radę. Wszędzie, gdzie wprowadzono rozwiązania kwotowe, kobiety weszły mocno do polityki.

Zdania są podzielone

Obecnie organizatorki Kongresu przygotowują projekt ustawy o parytetach. Opinie polityków na ten temat są zróżnicowane. Prezydent Lech Kaczyński zapowiedział, że podpisze taką ustawę, jeżeli trafi na jego biurko, aczkolwiek ma wątpliwości, czy w naszym kraju powinien być wprowadzony parytet na listach wyborczych, czy kwoty. Podpis pod równościowymi rozwiązaniami może podreperować jego niskie wciąż poparcie przed przyszłorocznymi wyborami prezydenckimi.

Relacje ze spotkania kobiet z premierem Donaldem Tuskiem nie były tak jednoznaczne. O ile Henryka Bochniarz, szefowa organizacji pracodawców Lewiatan, twierdziła, że premier opowiedział się za wprowadzeniem parytetu, to Centrum Informacyjne Rządu było ostrożniejsze. „Zdaniem premiera, szybka ustawowa regulacja będzie trudna” - głosił komunikat.

Wicemarszałek Sejmu Stefan Niesiołowski z PO wyraził się o propozycji wprowadzenia parytetu bardzo pogardliwie: „To jakaś proteza, to pachnie rasizmem”. To zaś zapowiada, że Platforma Obywatelska raczej nie poprze ustawy. Uważa bowiem, że najlepszym sposobem załatwienia problemu byłoby wprowadzenie wewnętrznych parytetów przez poszczególne partie. PO chce to uczynić już w przyszłorocznych wyborach samorządowych - w połowie okręgów pierwsze miejsca zajmowałyby kobiety, a ponadto na pierwszych sześciu miejscach każdej listy kobiety i mężczyźni umieszczeni będą naprzemiennie. PO nie zgodzi się również na utworzenie urzędu ds. kobiet, czego domaga się SLD i niebawem złoży projekt ustawy w tej sprawie.

Prawo i Sprawiedliwość na razie gra na zwłokę, ale chce dyskutować. SLD popiera projekt wprowadzenia parytetów bez żadnych zastrzeżeń. - SLD jako pierwsza w Polsce partia zastosowała parytety już kilka lat temu - przypomniała niedawno Katarzyna Piekarska, wiceprzewodnicząca partii. - Zaczęliśmy od 30 proc., a w 2011 roku chcemy mieć na swoich listach 50-procentowy parytet. Partia myśli też o wystawieniu kandydatki do prezydentury.

PSL jest przeciwne parytetom, co niedawno w wywiadzie dla „GW” wyartykułowała Ewa Kierzkowska, wicemarszałek Sejmu.

Na łamach „Rzeczypospolitej” ukazał się także list otwarty przeciwniczek parytetu. Autorki twierdzą, że wystarczy konstytucja stanowiąca, że „kobieta i mężczyzna w Rzeczpospolitej mają równe prawa w życiu rodzinnym, politycznym, społecznym i gospodarczym”.

Nie tylko w Europarlamencie

W nowym Parlamencie Europejskim zasiada 35,33 proc. kobiet, o 4 proc. więcej niż w poprzednim. 30 lat temu było tylko 14 proc. europosłanek. Najwięcej reprezentantek ma Finlandia - 61,4 proc. Polskę reprezentuje w PE tylko 11 kobiet, czyli 22 proc., pozostałe 39 mandatów obsadzili mężczyźni. Ani jednej europosłanki nie mają PiS i PSL.

Według Fundacji Schumana, w parlamentach krajowych państw członkowskich Unii Europejskiej jest średnio 23,9 proc. kobiet, a w rządach 25,8 proc. ministrów. Najbardziej sfeminizowane są rządy Finlandii - 60 proc. i Hiszpanii - 50 proc. W Polsce na 17 ministrów 5 to kobiety.

Polska szczyci się tym, że już 91 lat temu przyznała prawa wyborcze kobietom. Wybrano wówczas 8 kobiet. Tyle tylko, że od tego czasu postęp jest niezbyt duży. W obecnym Sejmie kobiet jest niespełna 20 proc., a w Senacie 8 proc.

W parlamencie szwedzkim jest 44 proc. kobiet, a w hiszpańskim 36 proc. We Francji już w 1982 roku uchwalono przepis, że na listach wyborczych nie może być więcej niż 75 proc. osób jednej płci. Później jednak konieczna okazała się zmiana konstytucji, wprowadzono parytety, a kandydaci są umieszczani na listach naprzemiennie. Za nieprzestrzeganie tych przepisów wprowadzono kary finansowe. Są one jednak chyba za małe, bo partie wolą płacić kary niż wystawiać kobiety, których w parlamencie krajowym jest tam tylko 13 proc.

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski