https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Szkoła jazdy bez kopyrtek

Katarzyna Pietraszak
- Agata, ręce! Nie, kochana, nie tak - Dorota Siudek instruuje nastolatkę wykonującą potrójny skok. - O, tak ma być, bo inaczej wyjdzie jeleń - trenerka demonstruje na tafli idealnie wykonaną figurę.

- Agata, ręce! Nie, kochana, nie tak - Dorota Siudek instruuje nastolatkę wykonującą potrójny skok. - O, tak ma być, bo inaczej wyjdzie jeleń - trenerka demonstruje na tafli idealnie wykonaną figurę.

<!** Image 2 align=right alt="Image 76764" sub="Dorotę i Mariusza Siudków oglądaliśmy wielokrotnie podczas mistrzostw świata i Europy. Polska para sportowa pożegnała się z publicznością, ale z lodu nie zeszła. Mistrzów najczęściej można spotkać na toruńskich taflach / Fot. Archiwum Doroty i Mariusza Siudków">Z Dorotą i Mariuszem Siudkami trudno umówić się na rozmowę. Wciąż bezgranicznie pochłonięci łyżwiarstwem figurowym. Spędzili zawodowo na lodzie blisko trzydzieści lat i wciąż nie mają go dość. - To nasze życie - mówią.

Pechowa rozgrzewka

Bezkonkurencyjna w kraju para sportowa ostatni raz wystąpiła dla polskiej publiczności rok temu. Podczas mistrzostw Europy wykonała bezbłędnie program dowolny. Zdobyła wtedy brąz. Ale ani Dorota, ani Mariusz nie zakładali wówczas, że będzie to ich ostatni turniejowy występ i ostatni zdobyty medal. Z publicznością mieli pożegnać się kilka miesięcy później, po układzie wykonanym podczas mistrzostw świata w Tokio. Jednak gdy przyszła kolej na ich występ, wjechali na lód, ukłonili się i zjechali z tafli. Wszyscy widzieli łzy w oczach Doroty i usztywnionego Mariusza. Prysnęły marzenia o złocie... Mało kto wiedział, że Mariusz prawie krzyczał z bólu po tym, jak wypadł mu dysk podczas rozgrzewki.

Dziś mistrzowie z sentymentem wspominają swoje występy i kontuzje. I nadal walczą o medale. Tyle tylko, że już nieswoje.

Od bociana do axla

- To jest bocian, a to beczułka - 5-letni Jaś chciałby jeździć jak Konstantin Tupikow. Reprezentujący Polskę solista z Ukrainy jest idolem chłopca. - Ucieszyłam się, gdy we wrześniu usłyszałam, że przyjadą tu państwo Siudkowie - pani Grażyna dowozi na lodowisku toruńskiego „Mentora” dwóch synów. Obu mistrzowie po prostu zaczarowali.

Jaś staje na jednej nodze i „na sucho”, w szatni, dumnie prezentuje nam swoje pierwsze figury. Ledwie utrzymuje równowagę, ale to i tak dużo jak na jeden trening tygodniowo. Zdecydowanie za mało, żeby spróbować wykonać pojedynczego axla. - Czasami dziecko wejdzie pierwszy raz na lód i już widzimy, że to jest to - Dorota i Mariusz też tak zaczynali przygodę z lodem. On, wówczas 6-latek, nudził się obserwując siostrę uczącą się jazdy na łyżwach. Trenerka zaprosiła go na lód. Dorotę zaraziła kuzynka.

Kandydat na mistrza powinien zacząć w wieku 4-5 lat, być skoczny i robić na wejściu dobre wrażenie - mieć naturalnie wysoko uniesioną głowę, proste plecy. Do tego musi ciężko pracować na efekty, które mogą przyjść najwcześniej po dziesięciu latach.

Lekcje u państwa Siudków biorą, m.in.,ci, którzy mają już za sobą pierwsze wejścia na podium i otwartą drogę do łyżwiarskiej kariery. - Agata ręce! Nie tak, zobacz - Dorota Siudek pokazuje nastolatce kręcącej piruety na Tor-Torze, jak powinna wykończyć figurę. - Nie, nie tak. Musisz wykonać to płynniej.

<!** reklama>W tym samym czasie, na innej części tafli Mariusz Siudek wodzi wzrokiem za brytyjską parą nastolatków, Stacey Kemp i Davidem Kingiem. To duet, który startował pod okiem trenerów z Anglii w ubiegłym roku podczas mistrzostw Europy i świata. Plasowali się poza pierwszą dziesiątką. Propozycję współpracy z młodą parą Anglików Siudkowie dostali od federacji angielskiej. Dziś Stacey chyba nie ma swojego dobrego dnia. Potrójne toeloupy nie wychodzą. Co rusz kończą się upadkami, choć wcześniej wykonywała je „czysto”. Łyżwiarka nie daje za wygraną, a jej partner nie okazuje zniecierpliwienia. Jeszcze jedna próba i kolejna. Mariusz podpowiada i dodaje otuchy. - Jest OK, ale spróbujcie jeszcze raz.

Kopyrtki i jelenie

Łyżwiarze nie mogą bać się upadków. Dorocie i Mariuszowi przecież też wiele razy one się zdarzały, podczas zawodów również. Mieli na nie tylko sobie znane nazwy. Nieudane podnoszenia były „kopyrtkami”, choć w środowisku łyżwiarzy mówiono na nie lassa. Gdy Polakom zamiast potrójnego skoku wychodziła tylko „połówka”, to był to ich „jeleń”. Stacey właśnie wykonała takiego „jelenia”.

Natalia Kaliszek nie może ułożyć ciała tak, żeby idealnie ze swoim bratem wykonać spiralę śmierci. To jeden z obowiązkowych elementów wykonywanych podczas zawodów przez pary sportowe. W tej figurze partner stoi w tzw. pozycji cyrkla i trzyma za rękę partnerkę, która objeżdża go na jednej nodze, sama niemalże znajdując się w pozycji leżącej. Więc Mariusz przyjmuje pozycję cyrkla i „rozkręca” 11-latkę. Jednak można!

<!** Image 3 align=right alt="Image 76764" sub="Krótka odprawa przed treningiem. Dziś ćwiczymy unoszenia, piruety i spiralę śmierci / Fot. Jacek Smarz">Rodzeństwo będzie musiało wykonać spiralę jeszcze kilkadziesiąt, a nawet kilkaset razy, żeby była bezbłędna. - Dają nam wycisk, ale wiemy, że tak trzeba - 17-letni Michał Kaliszek od dziesiątego roku życia właściwie nie schodzi z lodowiska. Wspólnie z siostrą pod okiem mistrzów jeżdżą w parze od pół roku. Wcześniej Michał trenował w sekcji zaawansowanej, prowadzonej przez Międzyszkolny Klub Sportowy „Axel” w Toruniu. Skacze już potrójne rittbergery (trzy obroty „wyskoczone” z prawej nogi z zewnętrznej strony łyżwy) i salchowy (obroty z lewej nogi z wewnętrznej strony łyżwy).

Ciężka praca

- Mariusz Siudek jest dowcipny, potrafi rozładować sytuację i zmobilizować do pracy. Zwłaszcza rano, gdy najtrudniej - mówi junior o swoim trenerze. Nie skarży się, że życie młodego łyżwiarza to ciężka praca, że trzeba wstać skoro świt i pędzić na zajęcia, podczas gdy rówieśnicy jeszcze śpią.

Od lat cała rodzina Kaliszków wstaje pięć minut po piątej. - Nie wyobrażam sobie, żeby nasze dzieci nie miały naszego wsparcia - podkreślają rodzice Natalii i Michała Kaliszków. Są na każdych zawodach. Przyglądają się ich pracy na treningach. Bez ich zaangażowania i wyrzeczeń ich dzieci zapewne nie zaszłyby tak daleko. Rodzeństwo wygrało już 3 turnieje.

- Widzieliśmy wiele dobrze zapowiadających się talentów. Albo przestawało im się chcieć, albo uderzała im do głowy woda sodowa, albo rodzice nie byli w stanie pogodzić swojej pracy zawodowej z treningami dzieci - Dorota i Mariusz biorą to wszystko pod uwagę.

Deficyt na lodzie

Natalia i Michał zjadają szybkie śniadanie. Muszą się spieszyć, bo trzeba wyprowadzić na spacer ich nowofunlanda Delosa, żeby o szóstej być gotowym do treningu. Rozpoczynają go rozgrzewką na trybunach. Po kwadransie rozciągania się, biegania i skakania pomiędzy ławkami zakładają łyżwy i wchodzą na lód. Ćwiczą z mistrzami do 7.30. - Potem biegniemy do szkoły. Ja do liceum, Natalia do podstawówki. Po lekcjach wracamy na taflę - mówi Michał. Młodzi łyżwiarze pracują tak od poniedziałku do piątku. Ich mistrzowie mówią, że to i tak nie jest dużo. Trzy i pół godziny na lodzie to niezbędne minimum. Gdy polska para trenowała w Kanadzie, miała taflę do swojej dyspozycji od szóstej rano do południa.

- Polskie łyżwiarstwo figurowe jest na niezłym poziomie, ale mogłoby być na lepszym. W kraju brakuje lodowisk, a dzieciaki powinny spędzać więcej czasu na lodzie - zdaniem Doroty Siudek zawodnikom trzeba ciągle przypominać, że aby osiągać sukcesy, nie wystarczą treningi na lodzie. - Łyżwiarz nie jeździ na rękach, ale ich siła jest mu bardzo potrzebna. Kto wie, czy na siłowni nie powinien spędzać więcej czasu niż na lodzie. Wszystkie skoki to właśnie siła rąk, to one grają pierwsze skrzypce - łyżwiarka wielokrotnie powtarza to wychowankom i czasem odnosi wrażenie, że oni jej nie dowierzają. - Taka Karolina Kostner ćwiczy na siłowni 8 godzin tygodniowo.

Na medal

Dorota i Mariusz Siudkowie na siłowni spędzili mnóstwo godzin. Nie sposób ich policzyć, tak jak i tych, które poświęcili łyżwiarstwu. Mariusz unosił i „wyrzucał” Dorotę tysiące razy. A Dorota nieraz na niego krzyczała. Ale tylko zawodowo. Bo Mariuszowi zdarzało się pomylić kierunki na tafli. Nawet podczas publicznie wykonywanego układu. Na trybunach nikt tego nie widział i nie słyszał. Najważniejsze, że dość donośny „komunikat” Doroty dotarł w odpowiednim momencie do Mariusza. - Raz, gdybym nie krzyknęła w porę, wjechałby w bandę - śmieje się Dorota. Teraz, gdy są trenerami, Dorota nie musi krzyczeć, a Mariusz „wyrzucać”. Mówi, że nosi „Dorotkę na rękach”, bo są także parą poza lodowiskiem. Mariusz oświadczył się Dorocie podczas bankietu zamykającego mistrzostwa świata w 2000 r. Małżeństwem są od 7 lat. Wynajmują niewielkie mieszkanie w Toruniu.

Żyją intensywnie. Biegają z jednego lodowiska w Toruniu na drugie i z powrotem. Śmieją się, że wstają rano jak górnicy na szychtę - Chyba jesteśmy zapracowani bardziej niż wtedy, gdy sami braliśmy udział w zawodach.

Po tygodniu pracy w Toruniu wyjeżdżają do rodziców, do Oświęcimia, gdzie się wychowywali. Wracają do Torunia w niedzielę, żeby od poniedziałku pracować na medale swoich podopiecznych. Ich medale i puchary leżą na razie w kartonach w domu rodziców. Ale w końcu znajdą dla nich odpowiednie miejsce. Gdzieś przy kominku, w ich własnym domu, - Takim z ogródkiem i oczywiście z dziećmi - o tym marzy Dorota.

- Chcielibyśmy mieć ustabilizowaną sytuację. Na razie ciągle jesteśmy w rozjazdach - mówi Mariusz.

Ich potomek na pewno będzie umiał jeździć na łyżwach. Ale jeśli wybierze hokej lub tenis, rodzice nie będą protestowali. Dobrze wiedzą, że łyżwiarz, który chce osiagnąć sportowy sukces, musi kochać lód. - Czas i nasi zawodnicy udowodnią, czy to, co teraz robimy, przyniesie te oczekiwane medale - mówią Siudkowie. Bo marzą również o tym, żeby wychować olimpijczyka.

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski