Osianie cieszyli się z tego zwycięstwa co najmniej tak, jakby wygrali całe rozgrywki. Większość meczu nie była ciekawa, ale końcowy kwadrans rozgrzał zmarzniętych kibiców do czerwoności.
<!** Image 2 align=right alt="Image 65553" sub="Wygrać w Świeciu to nie lada sztuka. Trudno się dziwić radości zawodników Gromu po końcowym gwizdku sędziego. /Fot. Tomasz Keller">Mecz rozpoczął się z blisko półgodzinnym opóźnieniem, bo sędziowie utknęli w korkach pod Toruniem. Zaczęło się dość ospale, ale w 11 minucie nieoczekiwanie Bettka zagrał do Pokory, a ten zdobył prowadzenie dla gości.
Bramka wytrąciła gospodarzy z rytmu. Wda mozolnie konstruowała atak pozycyjny, z którego nic nie wynikało. Obrońcy Gromu umiejętnie rozbijali ataki świecian. W tym okresie gry Wda nie przeprowadziła żadnej składnej akcji, nie oddając nawet celnego strzału na bramkę!
Po przerwie gospodarze wzięli się do roboty. W 55 minucie los się do nich uśmiechnął, gdyż Tomasz Grudziński dostał drugą żółtą kartkę i musiał opuścić boisko. Do końca meczu zostało ponad pół godziny, a Wda grała z przewagą jednego zawodnika. Sędzia pokazał w sumie aż osiem żółtych i jedną czerwoną kartkę, studząc zapędy zawodników. W 59 minucie Bartosz Czerwiński zagrał do Jarantowicza, ten po ziemi wyłożył do Koseckiego, ale „Kosa” huknął wysoko nad poprzeczką. W 63 minucie goście przeprowadzili wzorową kontrę. Pokora popędził z piłką, ograł Wódkiewicza. Zdenerwowany stoper Wdy odebrał mu na chwilę piłkę, by zaraz potem ją stracić. Pokora precyzyjnie dośrodkował i Sławomir Pauka, jedyny obecnie świecianin w barwach Gromu, skierował głową piłkę do siatki. Kibice byli w szoku. Grom mimo gry w dziesiątkę prowadził już 2:0.
<!** reklama>Ostatni kwadrans zrekompensował wszystkim kiepski początek. Emocje sięgnęły zenitu. W 81 minucie rezerwowy Łukasz Karolak ograł nie po raz pierwszy Wódkiewicza, ale sytuację uratował Polowczyk. Kilka sekund później po drugiej stronie boiska Jarantowicz trafił w poprzeczkę, a celnie dobijał Ernest. Pojawił się promyczek nadziei dla Wdy, ale, grający kapitalne zawody Pokora podał do Karolaka, a ten już się nie pomylił. Wydawało się, że to koniec marzeń świecian o korzystnym wyniku. Tymczasem Leszek Szczygielski jakby od niechcenia w ostatniej minucie uderzył z linii pola karnego i Kochański po raz drugi skapitulował.