<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/zaluski_mariusz.jpg" >Umarł Kapitan. I okazało się, że obchodzi to miliony ludzi, jak świat długi i szeroki. A w końcu Kapitan znany był, ale bez przesady... Magicy, którzy go wymyślili, odetchnęli z ulgą, bo nic tak dobrze się nie sprzedaje, jak śmierć bohatera. U nas też o dramatycznym strzale snajpera, który zakończył żywot Kapitana, parę notek się ukazało, ale raczej w kategoriach dziwowiska. Bo tak naprawdę komiksowych herosów - jednego z ważniejszych wszechświatowych składników popkultury - ważymy sobie lekce.
Wiem, wiem, zaraz rozlegną się biadolenia różnych fanów, że im też serce krwawi. A entuzjaści komiksu polskiego zakrzykną, że przecież mamy tradycje i młodych zdolnych, że są zjazdy i konwenty, a nasi rysownicy robią furorę na świecie. Prawda jest jednak taka, że przeciętny polski zjadacz masskultury sztuki komiksu nie czuje wcale. I traktuje go co najwyżej jak zabawę dla dziatwy wczesnoszkolnej. Owszem, ta nisza robi się coraz większa - komiks lansują najpoważniejsi lanserzy, od czasu do czasu pojawia się jakaś atrakcja, choćby o stanie wojennym, a młódź czyta japońskie i amerykańskie serie po salonach prasowych, ale to jednak wciąż nisza. A o zamianie nowych rysunkowych bohaterów w ikony nie ma co marzyć.
<!** reklama right>Największymi gwiazdami tak naprawdę ciągle pozostają w społecznym odbiorze starzy gniewni - dzielny Żbik, równie dzielny Kloss oraz gromada wesołków, z Tytusem oraz Kajkiem i Kokoszem na czele. To swoją drogą ciekawe, że w Polsce, w której żyją podobno - jak mogliśmy usłyszeć ostatnio w jednej komedii - najsmutniejsi ludzie na świecie, ceni się właśnie bohaterów wesołków. Prawda jest jednak taka, że komiks w Polsce swoją szanse stracił i nigdy nie zyska takiej rangi, jaką ma na świecie. O socjologiczno-historycznych przyczynach nie ma co pisać, pewnie zresztą parę poważnych prac już o tym napisano (a może nawet narysowano). Owszem, komiks będzie się do nas wdzierał kuchennymi drzwiami, dzięki hollywoodzkim ekranizacjom. Ale komiks polski nie ma na to szans. Tymczasem i uśmiercony w ostatnim czasie Kapitan Ameryka, i Spiderman czy Batman to postacie, których losy roztrząsa się w całkiem poważnych kategoriach. Debatuje się i o rodzinnych traumach, które ich ukształtowały, i o ich bardzo ludzkich błędach, i o polityce, w którą się wplątują. Kapitan Ameryka zginął podobno w ramach wojny domowej, która wybuchła po wprowadzeniu przez rząd nakazu rejestracji superbohaterów (a grupa wolnościowa nie miała zamiaru poddać się takiej lustracji).
U nas trudno wyobrazić sobie naszych wesołków w takim kontekście, zmagających się z postaciami, których pierwowzorami są bracia czy pan Donald i jego drużyna.
W „Polityce” wyczytałem niedawno, że pierwszy zeszyt „Supermana” chodzi na aukcjach po 300 tysięcy dolarów. Ciekawe, po ile chodzi pierwszy „Tytus”, na którym uczyłem się czytać?