<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/zaluski_mariusz.jpg" >No to finisz. Ministerialne stołki rozdane, zaprzysiężenie nowego rządu tuż tuż, a atmosfera w koalicji taka, że aż się dusza raduje. Tak przynajmniej zapewniał wczoraj premier z Gdańska. Do tego nadzieje Polaków większe niż w przypadku Beenhakkera i jego drużyny. I tylko niepokój serce ściska, bo tak naprawdę wciąż do końca nie wiadomo, co dla naszych kieszeni może oznaczać nowa koalicja.
Wiadomo tylko, gdzie może zazgrzytać - mimo cudownej przemiany Waldemara Pawlaka i w miarę bezbolesnego tworzenia składu gabinetu. A niestety, zgrzyta zawsze tam, gdzie Polaków szaraków boli najbardziej. Pierwsza sprawa - podatki. Platforma lansuje teraz koncepcję jednolitego podatku z dodatkami („liniowy” to w polskiej polityce wciąż coś gorszego od „czarnego luda”), ale jak obwieścił Donald Tusk, przed koalicjantami jeszcze długa i poważna rozmowa. Punkty iskrzenia to i charakter ulgi na dziecko, i kwota wolna, i podatek Belki, i tak naprawdę, cała fiskalna filozofia.
<!** reklama>I także podatek dochodowy od rolników oraz - z innej beczki - reforma KRUS. Mam nadzieję, że Platforma pokaże zęby i nie skończy się na jakiejś mamiącej publikę kosmetyce. Bo płakać się chce, kiedy słuchamy biadoleń o niegodnym sięganiu do kieszeni rolników. Jakby pieniądze, dopłacane do KRUS, rosły na drzewach... Ale Platforma ma w tych negocjacjach mocny argument. Tak naprawdę to przecież ona - ze swoim liberalnym programem - zebrała na wsi kilka razy więcej głosów niż PSL.
No a są jeszcze szpitale, a jeszcze bony edukacyjne... Ale nic to, nowa koalicja ma u nas spory kredyt. Jak z najlepszej promocji.
