Przejdziem Wartę, przejdziem Pasy... [komentarz o Zawiszy]
Tak daleko, a tak blisko ta ekstraklasa. Zważywszy, że jeszcze niedawno, dwa tygodnie temu po porażkach w Katowicach i u siebie ze Stomilem, Zawisza był w takim dołku, że nie można było z niego zobaczyć nawet murawy na Gdańskiej, a co dopiero pleców przewodzącej dwójki zespołów w I lidze, to dziś można śmiało powiedzieć: byliśmy w piekle, jesteśmy w niebie.
OK, z tym niebem to przesadziłem. Jesteśmy w połowie drogi, odbudowując w piłkarskim czyścu nadzieję na ekstraklasę. Historia lubi się powtarzać. Dokładnie rok temu Zawisza też wychodził z dołka. Wtedy Janusza Kubota zastąpił Jurij Szatałow i niewiele mu zabrakło. Teraz w roli strażaka występuje Ryszard Tarasiewicz.
O ile Szatałow znany był z tego, że „lubił” utrzymywać zespół w lidze (Bytom, Cracovia), o tyle do Tarasiewicza przylgnęło określenie „mistrz od awansów” (Śląsk, Pogoń). Zawisza to jego trzecie wyzwanie w tym temacie i jak najbardziej realne.
Rok temu awansował kosztem swojego obecnego zespołu, a teraz przygodę z Zawiszą zaczął od dwóch wygranych. Brzesko i Poznań zdobyte. Czy jego charyzma i trenerski nos pozwolą kontynuować w środę zwycięską passę?
Mecz z Pasami jest z kategorii tych za sześć punktów, a wygrana da Zawiszy pozycję wicelidera, co jeszcze niedawno było jedynie pobożnym życzeniem.
Najważniejsze jednak jest to, że teraz wszystko jest już tylko w rękach samych bydgoskich piłkarzy. Bardziej jednak - w głowach.
Marek Fabiszewski