<!** Image 1 align=left alt="Image 4939" >„Halo, poproszę numer do monopolowego na Mickiewicza”. Już widzę, jak strażakowi pod wąsem - bez wąsa strażaka sobie nie wyobrażam - zaczyna drgać warga. Chłopa na schwał posadzili pod alarmowym numerem 112, a tu ludzie chcą, by zamienił się w wiotką panienkę z telekomuny. Obrazek ludzi mylących telefon alarmowy z informacją przypomina tzw. Polish joke, lecz takim nie jest. Polish joke jest wredny, podszyty pogardą i przede wszystkim nieprawdziwy. Natomiast historia, o której mowa, jest najprawadziwsza i w gruncie rzeczy nieśmieszna.
Wystarczy wyobrazić sobie, że ktoś w trakcie utarczek o numer do monopolowego wzywa pomocy, zaś o skuteczności ratunku decydują minuty czy nawet sekundy. A skoro o tym mowa, jestem gotów zrozumieć, że często pojawiające sięw mediach informacje o przeznaczeniu numeru 112 nie dotarły do regularnie zamroczonego okowitą stałego klienta monopolowego na Mickiewicza i że temu klientowi próżno byłoby tłumaczyć, że czasami minuta kosztuje życie. Nie mogę natomiast zrozumieć, że podobny stan świadomości charakteryzuje decydentów z TP SA. Przecież możliwość błyskawicznego przekierowania rozmowy ze straży pożarnej do, na przykład, pogotowia ratunkowegow krytycznych sytuacjach bywa bezcenna. Gdyby jeszczew grę wchodziły skomplikowane operacje techniczne, wymagające czasu i długiej pracy wielu ludzi... Ale nie. Wystarczył jeden telefon dziennikarki naszej gazety i - jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki - kłopot od jutra ma zniknąć. Chciałbym wierzyć, że to prasa jest tak silna, a nie TP SA tak słabo zorganizowana.