https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Portret kobiety z nożem

W żargonie prawniczym mówi się o nich „zbrodniarki kuchenne”. Są w każdym więzieniu. Ponad połowa zabójczyń to ofiary przemocy domowej, które zabiły swoich oprawców. Dopiero za murem rozpoznają w sobie ofiarę.

W żargonie prawniczym mówi się o nich „zbrodniarki kuchenne”. Są w każdym więzieniu. Ponad połowa zabójczyń to ofiary przemocy domowej, które zabiły swoich oprawców. Dopiero za murem rozpoznają w sobie ofiarę.

<!** Image 2 align=right alt="Image 84380" sub="Ofiary przemocy domowej, które zabiły swoich dręczycieli, skazywane są w Polsce przeważnie na 8-12 lat więzienia / Fot. Piotr Schutta">Temat VI: Gniew

Morderczynie z kuchni nie mają zalet. Są głupie, brzydkie, mało kobiece i źle ubrane. Nie dbały o dzieci, nie potrafiły zajmować się domem, nadużywały alkoholu, nie miały przyjaciół i nic w życiu nie osiągnęły. Tak widzi je sąd i tak widzą się same. Przed sądem wypadają blado. Nie umieją się wysłowić albo po prostu milczą. Trudno ich bronić, zwłaszcza że sprawiają wrażenie, jakby im na tym wcale nie zależało.

Jedyny ślad po ich smutnej egzystencji to grube akta sądowe i wzmianka w prasie (jeśli zbrodnia była spektakularna, to nawet tekst z pierwszej strony). Mówi się o nich kuchenne zabójczynie, bo większość z nich zabiła w kuchni. Najczęściej męża albo konkubenta. Nożem, sznurkiem, tasakiem, tłuczkiem do mięsa. W jednym z uzasadnień do wyroku któryś z sędziów napisał kiedyś: „przestępstwo kuchenne”. I tak już zostało.

Temat V: Moje lęki

Ale nie to je oburza. Najbardziej drażni je jedno zdanie powracające w większości wyroków: „działała z zamiarem pozbawienia życia”.

<!** reklama>Beata, 57 lat, wykształcenie podstawowe, z zawodu kucharka: - Był lipiec. Był upał. Dusił mnie na wersalce. Kiedy się ocknęłam, siedziałam przy balkonie. Usłyszałam, że ktoś jest w kuchni i że wyjmuje nóż ze stojaka. Pomyślałam, że już po mnie. Zajrzałam, a to on cały zakrwawiony stał przy lodówce i trzymał się za serce. Nawet nie wiem, czy to ja go zabiłam, bo często sam sobie zadawał rany. Ale w sądzie nikt mi nie wierzył.

Konkubent Beaty zmarł w szpitalu. Ona na 10 lat trafiła do więzienia. Zostało jej jeszcze siedem. Opowiadając o swoim kacie płacze i ucieka wzrokiem. Ma jasne włosy związane w kitkę i zniszczoną twarz. Dłonie trzyma na kolanach. W związku, w którym przemoc była na porządku dziennym, wytrzymała 15 lat. Była gwałcona, więziona, kopana i wyzywana. Nikomu się nie zwierzała. - Mówił, że utnie mi głowę i wyrzuci przez balkon. I żebym pomyślała o swoim synu - tłumaczy ze spuszczoną głową. - Wiem, mój błąd, że go przyjmowałam z powrotem - dodaje.

Temat VII: Wewnętrzny krytyk

- Dla sądu są zabójczyniami, dla nas pokrzywdzonymi. Wszystkie mają klasyczny syndrom kobiety maltretowanej. Wiele z nich było ofiarami przemocy już w dzieciństwie. I tu, w więzieniu nadal zachowują się jak ofiary - mówi Marzena Piekarska z Zakładu Karnego w Grudziądzu, współtwórczyni eksperymentu więziennego, skierowanego dla kobiet ofiar przemocy, które uśmierciły swoich oprawców i trafiły za kraty. Ponad 10 lat temu Piekarska uparła się, że zrozumie jedną z najbardziej ponurych stron ludzkiej natury: dlaczego ofiara przemocy domowej nie umie uciec od swojego kata i zachowuje się tak, jakby ból i cierpienie były sensem jej życia? - To ubezwłasnowolnienie przez sprawcę, budowane na bólu i strachu. Nawet kiedy znęcający się nad nią przez całe życie mąż trafi w końcu do więzienia, ona potrafi napisać do sądu błagalny list, by go wypuszczono, bo coś tam się w domu zepsuło i bez niego nie da sobie rady - mówi Piekarska.

<!** Image 3 align=right alt="Image 84380" sub="Wsród stu dwudziestu kobiet, odsiadujących długie wyroki za zabójstwo w grudziądzkim więzieniu, ponad połowa to ofiary przemocy domowej / Fot. Jacek Smarz">- Te kobiety naprawdę wierzą w to, że są beznadziejne. Nawet po latach mówią o sobie słowami sprawców - dodaje Katarzyna Graczkowska, specjalistka terapii uzależnień z grudziądzkiego Centrum Interwencji Kryzysowej, twórczyni autorskiego programu dla ofiar przemocy. Razem z Piekarską uruchomiły w więzieniu trzystopniowy program terapeutyczny, który sprawia, że kuchenne morderczynie z powrotem zamieniają się w normalne kobiety.

Sesja nr 4: Kim jestem

W czasie terapii jest takie zadanie: trzeba spojrzeć w lustro i w obecności całej grupy powiedzieć o sobie coś pozytywnego. Cokolwiek. Zapada nerwowa cisza. - Nie umieją spojrzeć na siebie. Mówią: „Nie mogę na siebie patrzeć. Jestem taka brzydka” - opowiada Graczkowska.

Inne zadanie polega na tym, by wypisać na kartce swoje wady i zalety. Z tym jest jeszcze gorzej. - Przychodzi zawstydzona i mówi, że nie może wykonać tego zadania. I pokazuje zeszyt, a tam dwie kartki wad i jedna jedyna zaleta, jaką udało jej się z olbrzymim trudem znaleźć: „Jestem dobrą matką” - zauważa Marzena Piekarska.

Przeciętnie za zbrodnię kuchenną dostaje się w Polsce od 8 do 12 lat więzienia. Piekarska pamięta, że najniższy znany jej wyrok to 2,5 roku, ale tylko dlatego, że biegły stwierdził, iż kobieta działała w warunkach stresu pourazowego. Miała poza tym dobrego obrońcę, który zrobił wszystko, by do sędziów dotarł chociaż cień strachu, jakiego na co dzień przez kilkanaście lat doświadczała.

- To była młoda, ładna kobieta. Znała dwa języki obce, pracowała w hotelowej recepcji. Fatalnie trafiała na mężczyzn. Jej pierwszy mąż, chory psychicznie, strasznie się nad nią znęcał. Popełnił samobójstwo. Drugi był jeszcze gorszy. Bił ją do nieprzytomności. Wielu ludzi było świadkami tych scen. Z czasem straciła pracę w hotelu i zaczęła pracować jako sprzątaczka, ale i to w końcu straciła, bo wstydziła się pokazywać ludziom. Była cała w siniakach. Dźgnęła go nożem, gdy po raz kolejny została skatowana. Zabiła, kiedy zasnął - opowiada Piekarska.

Temat VIII: Wybaczenie

Ewa, z zawodu bukieciarka, z wyglądu ok. 60 lat, na rozmowę z dziennikarzem przychodzi z kartką, na której widać tytuł: „Dlaczego kobiety nie szukają pomocy?” Przeszła wszystkie etapy terapii i wzięła udział w zajęciach na wolności dla kobiet szukających pracy. Będzie się starała o przedterminowe warunkowe zwolnienie. Przesiedziała 7,5 roku z 10-letniego wyroku. W związku z sadystą żyła przez 5 lat. O jej problemach wiedział tylko kuzyn. - Wstyd! Dlatego nikomu się nie zwierzałam. A poza tym, on mi zabronił - próbuje się tłumaczyć.

Ubrana skromnie, dżinsy i szary sweterek, na nosie okulary o mocnych szkłach, włosy siwe, krótkie, wokół ust zmarszczki. „Pana i władcę”, jak opowiada o swoim oprawcy, udusiła sznurkiem, gdy spał. Nie opuścił jej nawet po śmierci. - Śnił mi się w więzieniu. Gonił mnie, dusił i kopał - Ewa przyznaje, że najtrudniej było wybaczyć samej sobie. Długo miała poczucie winy. Mówi, że zabicie konkubenta to największy jej życiowy błąd. - Wiem, że to ja byłam ofiarą, ale z sumienia nikt mi tego nie wymaże. Chyba że sam Bóg.

Żadna z nich nigdy wcześniej nie była w więzieniu. Przychodzą tu z demonami przeszłości i wpadają w nowe tarapaty. Gospodyni domowa, kucharka, księgowa, kwiaciarka - nie mają pojęcia, jak przystosować się do nowego środowiska i najczęściej wpadają w depresję. Wystraszone i uległe, jeśli trafią w celi na silne współwięźniarki, od razu wchodzą w znaną sobie rolę ofiary. Sprzątają, piorą, dzielą się paczkami od rodziny i papierosami.

Temat XIII: Twój nowy portret

Irena nie wygląda na osobę uległą. Trudno sobie wyobrazić, że wytrzymała 20 lat pod jednym dachem z psychopatą. On bez zawodu, ona po technikum ekonomicznym. On pił, ona prowadziła firmę. Tragicznego dnia użyła noża. Twierdzi, że w obronie jednej z córek. Potem pozbyła się ciała. Dostała 12 lat. Połowę ma za sobą.

- Dzięki terapii odnalazłam siebie sprzed 30 lat. Teraz mogę tylko żałować, że nie odeszłam wcześniej. Bo z każdym rokiem małżeństwa coraz bardziej się zatracałam. Moja mama nie chciała słyszeć o rozwodzie. Był ślub kościelny, to nie ma rozwodu - mówi Irena. Srebrne delfinki w uszach, starannie ufarbowane i ułożone włosy. Powoli zaczyna myśleć o przyszłości poza murami więzienia. - Mam już mieszkanie w innym mieście. Czekają na mnie córki. Chcę się odciąć od tamtego życia i wspomnień. Może znowu założę firmę - wyjawia.

Graczkowska i Piekarska już myślą o nowym pomyśle. Być może wkrótce zaczną obserwować, jak ich podopieczne radzą sobie na wolności, korzystając z wiedzy i umiejętności zdobytych podczas terapii. - Żebyśmy się dobrze zrozumieli. Nie pochwalam tego, co zrobiły. Ale wydaje mi się, że lepiej niż sąd dostrzegam okoliczności, w jakich doszło do zbrodni - mówi Piekarska.

Opinie z ankiety, którą kobiety wypełniły po zakończeniu terapii:

  • Warto wierzyć w siebie.
  • Nauczyłam się kochać samą siebie i wybaczać.
  • Najtrudniejsze były wspomnienia.
  • Odkryłam w sobie rzeczy, o których nie wiedziałam.

Wybrane dla Ciebie

Enea Abramczyk Astoria Bydgoszcz gra o PLK. "Mecze pod presją to nasza specjalność"

Enea Abramczyk Astoria Bydgoszcz gra o PLK. "Mecze pod presją to nasza specjalność"

Zapełnia się lista startowa memoriału Ireny Szewińskiej w Bydgoszczy

Zapełnia się lista startowa memoriału Ireny Szewińskiej w Bydgoszczy

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski