<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/zaluski_mariusz.jpg" >Któż to dzisiaj łączy Polaków jak kraj długi i szeroki? Pewien facet. Duży facet. Łączy młodych i starych, miłośniczki szołów z celebrytami i typków zakochanych w polskiej sile. Mariusz Pudzianowski to bowiem absolutny fenomen naszego rynku kultury masowej. Nikt dotąd nie był tak uniwersalny, nikt nie błyszczał w takiej gamie popkulturalnych wygibasów - od „Tańca z gwiazdami” po krwawe ringowe nawalanki. I, mówiąc szczerze, końca tej kariery nie widać, bo niegroźne są dla „Pudziana” nawet potknięcia.
Właściwie trudno nawet wskazać ten moment, kiedy Mariusz Pudzianowski przenikać zaczął z niszowego środowiska strongmanów do świata prawdziwych celebrytów. Jasne, że sukcesy uczyniły zeń gwiazdę - nic tak nie leczy narodowych kompleksów jak wszechświatowy sukces rodaka. Tyle że z tego złotego okresu polskiego strongmaństwa przetrwał tylko on. Reszta towarzystwa ciągle nie mogła wydostać się z niszy widowiska, które wciąż bardziej kojarzono z jarmarcznymi popisami osiłków niż z regularnym sportem.
<!** reklama>Czy ktoś jednak przewidział, co będzie dalej? Okazało się, że Pudzianowski ma jakiś naturszczykowaty talent do zamieniania wszystkiego, czego się tknie, w sukces. Owszem, ma licencjat z marketingu sportowego, ale bądźmy szczerzy, podejmuje takie wyzwania, których żaden marketingowiec by mu nie wydumał. I wygrywa. Wystartował w „Tańcu z gwiazdami”, gdzie miał odgrywać rolę wielkiego misia, co to się śmiesznie kolebie i odpaść powinien szybko. Dotrwał prawie do końca - i to nie dlatego, że tańczył wyśmienicie. Po prostu porwał publikę. O ile jednak tańcowanie mu wychodziło jeszcze, jeszcze, to udział w konkursie piosenkarskim dla celebrytów „Tylko nas dwoje” był już samobójstwem. No i co? Śpiewał żałośnie i... pokonywał kolejnych konkurentów. Równolegle zaczął pojedynki w konwencji MMA, czyli mieszanych sztuk walki. Każdy normalny człowiek spać nie może, kiedy naogląda się takiej łomotaniny - gdy dwóch facetów kopie się po głowach, dusi i wyłamuje sobie ręce. I co? Pudzianowski dla polskiego MMA okazał się Midasem. Przyciągnął miliony widzów.
W czym tkwi fenomen siłacza z Białej Rawskiej? Chyba w tym specyficznym wdzięku polskiego swojaka. Bo „Pudzian”, najbardziej utytułowany strongman w historii, ciągle pozostaje fajnym, małomiasteczkowym siłaczem z prostej ballady, co to życie ma pokręcone (w kryminale siedział), ale serce wielkie. No bo kto by się nie rozczulił oglądając, jak próbuje wciągnąć na swoich plecach brata rapera w świat ludzi sukcesu? Albo nie rozbawił słuchając jego chojrackich wynurzeń? Po prostu polska siła. Bardzo polska.
W ten weekend „Pudzian” będzie toczył walkę w klatce z panem o nazwisku Sylvia. I nie sądzę, żeby ewentualna przegrana jakoś zmieniła jego pozycję. W końcu może się zająć czymś następnym. Poprowadzi poradnik ekonomiczny albo warsztaty gry na harfie.