Polityka jest po to, abyśmy sami nie musieli się ze sobą kłócić, twierdzi socjolog Radosław Sojak. Polscy politycy z pełną determinacją wzięli to zadanie na swoje barki i kłócą się zawzięcie w naszym imieniu, chociaż trudno oprzeć się wrażeniu, że coraz częściej tylko w swoim.
<!** Image 2 align=right alt="Image 115853" sub="Rys. Łukasz Ciaciuch">Politycy, kłócąc się i zaliczając kolejne wpadki, podrzucają nam rozmaite jaja, które czasem nas śmieszą, ale częściej denerwują. Jest ich tak dużo, że można by nimi bez problemu zapełnić niejeden koszyczek.
Rachunek za porno
Wpadki zdarzają się również politykom w krajach mających dużo większe niż Polska doświadczenia z demokracją. George Bush miał ich bez liku. Przytrafiło mu się nawet pomylić Australię z Austrią, a wyjazd do stanu Minnesotta uznać za oficjalną wizytę zagraniczną. Ostatnio głośno jest o brytyjskiej minister spraw wewnętrznych Jacqui Smith. Zgodnie z tamtejszym prawem, każdy minister ma prawo do zwrotu wydatków poniesionych w związku z pełnieniem swoich obowiązków, ale pani Smith przedstawiła rachunek opiewający na 10 funtów za oglądanie filmów porno w kablówce. Okazało się, że w ten sposób zabijał czas mąż minister, będący jej parlamentarnym asystentem. Smith zapewniła wprawdzie, że rachunek znalazł się w pakiecie przez przypadek i że sama go ureguluje, niemniej opozycja ma używanie.
Awantura o NATO
Za rządów PiS w rankingu polskich awanturników prowadził Jarosław Kaczyński, który zrobił bardzo dużo, żeby trwale przylgnęła do niego etykieta polityka swarliwego. W ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy na pierwszych kłótników III Rzeczypospolitej wyrośli prezydent Lech Kaczyński i premier Donald Tusk. Nie dalej jak tydzień temu prezydent poparł duńskiego premiera Rassmunsena na szefa NATO. Podobno wbrew rządowej instrukcji, co natychmiast wytknął mu nasz premier. W ubiegłym roku głośna była awantura o samolot, którym obydwaj panowie chcieli polecieć na szczyt europejski, a potem o miejsce przy stole obrad.
<!** reklama>- Polityka kojarzy nam się często z wszystkim, co najgorsze - stwierdza dr Radosław Sojak, socjolog z UMK. - I takie spory to przekonanie podtrzymują. Ale mimo to, jest też duże oczekiwanie społeczne, że ktoś naszą politykę odnowi i sprofesjonalizuje. Przejawem tych oczekiwań była duża mobilizacja młodych ludzi w ostatnich wyborach i głosowanie na PO. Ale nadzieje okazały się w znacznej mierze płonne. Zwłaszcza młodzi wyborcy tej partii, patrząc choćby na ostatnie spory, mogą czuć się oszukani. Przy okazji mamy do czynienia z kolejnym etapem psucia kultury politycznej. Myślę tu o polityce robionej rękami Palikota czy Niesiołowskiego. Innym przejawem tego zjawiska są próby prawnego rozstrzygania sporów między politykami. Trybunał Konstytucyjny nie powinien wyręczać polityków w trudzie „dogadywania się”. Trzecim wymiarem psucia kultury politycznej jest przedkładanie interesów osobistych nad instytucjonalne, co było widoczne przy okazji szczytu NATO. Ani prezydent, ani premier specjalnie ochoczo nie popierali kandydatury Sikorskiego na sekretarza NATO. Pierwszy kierował się zapewne osobistą animozją, drugi chłodną kalkulacją, żeby nie „wyhodować” sobie kontrkandydata do prezydentury. Należy oczekiwać, że przedłużające się spory polityczne zaowocują niższą frekwencją w najbliższych wyborach parlamentarnych.
Palikot zabiera głos
Do ostrych spięć dochodzi również w sprawach polskiej przeszłości. Kiedy premier Tusk w reakcji na publikację młodego historyka IPN o Lechu Wałęsie, z obszernymi wątkami o sikaniu przez późniejszego przywódcę „Solidarności” do kościelnej kropielnicy i jego nieślubnym synu, zapowiedział zmiany w instytucie, Lech Kaczyński nie pozostał bierny. Natychmiast odznaczył szefa IPN Janusza Kurtykę i innych historyków za „odwagę w badaniach”.
Tego było już za wiele pierwszemu błaznowi politycznemu Polski, posłowi PO Januszowi Palikotowi, znanemu z wielu niekonwencjonalnych wystąpień, który domagał się, m.in., sprawdzenia, czy polski prezydent jest alkoholikiem. Na swoim blogu Palikot zażądał teraz od IPN zbadania domniemanych związków braci Kaczyńskich z Wilhelmem Świątkowskim, prezesem Najwyższego Sądu Wojskowego w czasach stalinizmu. - Sięgam do życiorysu Kaczyńskich tak samo bezpardonowo, jak oni sięgali do cudzych. Wiem, że postępując tak niegodziwie narażam się na polityczną śmierć, ale świadomość, że wraz ze mną umrą politycznie Kaczyńscy i ich metody, osładza mi gorycz istnienia - napisał, nawołując jednocześnie odznaczonych do...odwagi.
Prawie zawsze wracają
Czy rzeczywiście którykolwiek z polityków może z takiego powodu odejść w polityczny niebyt? Raczej wątpliwe, a jeżeli już to przeważnie czasowo. Zwłaszcza gdy murem stoją za kimś partyjni towarzysze. Potwierdzają to losy wielu znanych postaci naszej sceny politycznej. Lechowi Kaczyńskiemu nie zaszkodziło jego „Spieprzaj dziadu”, Jackowi Kurskiemu oskarżenie Donalda Tuska, że miał dziadka w Wehrmachcie i dołączenie się do policyjnego konwoju, a Aleksandrowi Kwaśniewskiemu „choroba filipińska”. Można przypuszczać, że kiedyś z banicji wróci Kazimierz Marcinkiewicz, który porzucił swoją rodzinę i wdał się w romans z dużo młodszą od siebie Isabel oraz Jan Rokita, który przypomniał o sobie awanturą w samolocie Lufthansy. Jego okrzyku „Biją mnie Niemcy” jako dzwonka używa ponad 100 tysięcy użytkowników telefonów komórkowych.
Wpadki kontrolowane
- Do części „wpadek” politycznych dochodzi w sposób kontrolowany - mówi prof. Marek Jeziński, politolog z UMK. - Politycy popełniają je świadomie, chcąc osiągnąć określony efekt. Niektórzy biorą na siebie rolę błazna politycznego, którego zadaniem jest rozładowywanie napięć w systemie i dawanie ludowi igrzysk. Czymś innym są „wpadki” niezamierzone. Należy pamiętać, że polityka jest działalnością wysoce kontekstową i tu ocena zależy od konkretnej sytuacji. Dlatego nie jesteśmy w stanie od razu zawyrokować, czy jakieś postępowanie było błędem czy nie. Wyborcy często oczekują od swoich polityków, że będą grali twardo. Ocena przeciwników jest bez znaczenia. Niekiedy jednak taka gra może politykowi zaszkodzić w ogólnym odbiorze społecznym, utwierdza bowiem jego wizerunek jako polityka kłótliwego, co sprawia, że nie jest on w stanie pozyskać nowych zwolenników. Przykładem są Jarosław i Lech Kaczyńscy, mimo prób zmiany swojego wizerunku. Na trwający spór prezydenta z premierem należy patrzeć przez pryzmat wyborów prezydenckich, które odbędą się za półtora roku. Za wcześnie mówić, kto na nim zyska, a kto straci. Obydwaj jednak mogą zniechęcić do siebie elektorat niezdecydowany, którego wielkość w obliczu wyborów szacuje się na około 20 proc.