Jedenastoletniej Antosi ze zdziwienia oczy zamieniają się w spodki. Jak mogę nie rozumieć?
<!** Image 2 align=right alt="Image 110043" >- Chłopak nie może odmówić. To niehonor. Musi przyjść na „piaskowe”, bo inaczej będzie tchórzem - tłumaczy dziewczynka.
Nerwowo szarpie kosmyk włosów. Tata jej tłumaczył, mama i pani wychowawczyni, że od razu trzeba wołać dorosłych. Ale w piątej klasie podstawówki nawet ostatni głupek wie, że o tym, co się dzieje na „piaskowym” dorosłym się nie mówi. Więc Antosia naprawdę ma dylemat, bo nie chce być kablem i nie chce, żeby chłopcom znów poszła krew.
Wygrywa ten, kto zostanie
Szkoła w centrum Torunia. Jedenastolatkowie Adam i Daniel pokłócili się na lekcji wuefu, na której klasy są łączone.
<!** reklama>„Twoja matka to szmata!” - padło. I zaraz za tym: „Po szkole na piaskowym”.
Kibicować poszli chłopcy z obu klas: „a” i „b”.
Boisko piaskowe to od szkoły raptem trzy minuty drogi. Ogradza je jednak wysoka fosa z czerwonej cegły, co czyni z niego teren wyizolowany. Przechodzący górą dorośli rzadko przyglądają się temu, co na dole robią dzieciaki. Dołem, co prawda, często przejeżdżają samochody kierujące się na parking, ale kierowcy zazwyczaj się spieszą. Do pracy, z pracy, i tak dalej. Kto by tam wysiadał do grupki smarkaczy. Krzyk tłumią zabytkowe mury.
<!** Image 3 align=left alt="Image 110043" >Zasady chłopcy ustalili proste. Przegrywa ten, kto się wycofa. Wygrywa ten, kto zostanie. Rzucone na ziemię plecaki, zaciśnięte pięści i dwadzieścia par oczu na widowni. Nikt już nie pamięta, który z chłopaków uderzył pierwszy. Ale krew poszła Adamowi, z rozbitego nosa. Ten widok otrzeźwił Daniela, który - wbrew regułom - sam skończył potyczkę. Dla starszych taka ustawka to cienizna.
Na drugi dzień w szkole, do której jednak dotarła informacja o bójce, rozpętała się burza. Wzywanie rodziców, specjalna godzina wychowawcza, obniżone zachowanie na półrocze. Wszyscy nauczyciele mają tu w pamięci ustawkę dziewcząt, do której też doszło na „piaskowym”. Racjonalnie niewytłumaczalną, bo wzięła w niej udział uczennica bez zarzutu. W finale jedna z agresorek leżała ze złaman ręką, a druga ją okładała.
Czy zdecydowana reakcja szkoły zniechęci piątoklasistów do takich bójek? Antosia niezdecydowanie kręci głową. - Nie wiadomo - mówi poważnie. - Bo dla starszych ustawki po szkole to norma.
Wkroczył w świat nienawiści
Rafał nigdy nie lubił się bić. Indywidualista z zacięciem do malowania najlepiej czuł się w towarzystwie własnym albo najbliższego kolegi. Nie, nie był ciapą, bo w klasie sportowej wyćwiczył mięśnie i samodyscyplinę. W gimnazjum na toruńskim Rubinkowie okazało się, że to nie wystarczy.
- „Zobacz, mamo, o co chodzi” - powiedział mi jednego dnia, kładąc przede mną płytę DVD. To był „Green Street Hooligans”, kultowy film w tej klasie, zapewne zresztą nie tylko w tej - opowiada Katarzyna, matka piętnastolatka.
<!** Image 4 align=right alt="Image 110043" >Obejrzała i zrozumiała, że jej syn właśnie wkroczył w świat, w którym nienawiść jest gloryfikowanym pomysłem na życie. Wierność sportowemu klubowi, udowadniana brutalnie podczas burd przed i po meczach, jest dla angielskich hooligans miarą honoru. Agresji w tym filmie towarzyszy ideologia, którą niedojrzały widz może odebrać jako budzącą szacunek. Dla całej rzeszy nastolatków destrukcja, do jakiej doprowadza się główny bohater, wtapiający się w środowisko fanatyków klubu piłkarskiego West Ham United, nie jest zrozumiała. W pamięci, ćwiczonej wielokrotnym oglądaniem, pozostają alkohol, imprezy i bójki hools.
- Rafał opowiadał mi, jak koledzy z gimnazjum organizują ustawki, najczęściej w lasku - wspomina matka. - Jak zbierają swoje ekipy, w co są wyposażeni. Najczęściej dzielili się na tych „za Apatorem” i „za Elaną”, czyli jak filmowi hools. Uspokajał, że w żadnym wypadku nie bierze w tym udziału, że nie ma nic wspólnego z kijami i nożami.
Matka przyznaje, że była przestraszona tymi opowieściami, ale zapewnienia syna brała za dobrą monetę. Dziś zastanawia się, czy nie było jej z tym po prostu wygodniej. Bo niby co miała zrobić? Stan uśpienia trwał do dnia, kiedy Rafał wrócił do domu pobity.
Nikomu nie mów, bo się zabiję
To stało się przed inną szkołą na tym samym osiedlu. Przywołał go kolega, stojący z grupą nieznajomych. Rafał podszedł, a wtedy oni otoczyli go. Część miała w rękach kamienie, inni po prostu szarpali gołymi rękoma, kopali. Na szczęście, niczego mu nie połamali. „A teraz radzę ci spier...lać” - usłyszał od najstarszego. Wtedy wyrwał się i schronił w klatce schodowej.
Katarzyna do dziś nie wie, za co tak naprawdę pobito jej syna. Wie tylko, że został zmuszony do stanięcia oko w oko z fanami „Hooligans” i przyjęcia przynajmniej części ich reguł gry.
- Jak dla każdego rodzica, było dla mnie jasne, że to sprawa dla szkoły, policji. Ale Rafał oczekiwał ode mnie, że nie puszczę o tym zajściu pary z ust. Groził, że jeśli komukolwiek powiem, to się zabije. Tłumaczył, że „to sprawa honoru” - Katarzyna zapala kolejnego papierosa.
O sprawie dowiedziała się lokalna gazeta, przed szkołą zaczęły regularnie pojawiać się patrole. Katarzyna miała nadzieję, że będzie lepiej, a było coraz gorzej. Rafał był przekonany, że chłopacy wykończą go nożami, tak jak wykańcza się „kabla”. Czy tak stałoby się naprawdę, nie wie. Piętnastolatek żył jednak w ciągłym strachu. Matce wykrzyczał, że kompletnie stracił do niej zaufanie.
- Szkołę uznaję za bezradną. Nie chcę nikogo konkretnie obwiniać, ale odniosłam wrażenie, że dyrekcji bardziej zależy na wyciszeniu sprawy, niż na rozwiązaniu problemu - kończy Katarzyna.
Po roku przeniosła syna do innego gimnazjum, w innej dzielnicy Torunia. Niby jest spokojnie, ale wie, że odkąd naraziła Rafała na „utratę honoru”, prawdy może nigdy nie poznać.
Dla Marka Kolińskiego, policjanta z Wydziału Prewencji Komendy Wojewódzkiej Policji w Bydgoszczy jest jasne, że pojedynczemu, „nieuzbrojonemu” pedagogowi szkolnemu trudno zmierzyć się z problemem przemocy. Wobec zmowy milczenia i chorego poczuciu „honoru” grupy, wzywanie rodziców, wielogodzinne kazania i nagany dla uczniów niewiele dają.
Sposób pewnego policjanta
Koliński już dziesięć lat temu wpadł na pomysł, jak dotrzeć do młodzieży. Od początku był przekonany, że kluczem jest pokazanie jej, że każdy z członków grupy tak naprawdę nie akceptuje przemocy. Stworzył scenariusz spektaklu „Czy to musiało się tak skończyć?”, nagranego profesjonalnie w Grudziądzu.
Historia zaczyna się typowo, od szkolnej sprzeczki kolegów. Potem jest kółko kibicujących kolegów, zagrzewających do walki. Dalej - bójka i ciało przykryte prześcieradłem. Policjant, któremu świadkowie nic nie chcą powiedzieć, „bo nie widzieli”. Pogrzeb, a po nim czarny marsz, na którym koledzy krzyczą „śmierć za śmierć”.
Aktorami spektaklu są nastolatkowie. Obrazy są żywe, język młodzieżowy, podobnie muzyka. W Grudziądzu, Bydgoszczy, Koronowie, Sępólnie i dziesiątkach innych mniejszych miejscowości spektakl ten stawał się już punktem wyjścia do dyskusji. Marek Koliński pełni rolę moderatora debat, do których nastolatkowie są wcześniej przygotowywani. Porusza głęboko, dociera do emocji i umysłów. Punktem zwrotnym jest moment, w którym uczniowie dochodzą do wniosku, że „to jednak nie musiało się tak skończyć”.
- Wtedy pokazujemy alternatywne zakończenie sprzeczki. Wokół chłopców nie staje krąg widzów. Ktoś staje pomiędzy nimi i do bójki nie dochodzi - mówi Koliński. - Żeby jednak dojść do tego momentu, potrzebna jest długa, szczera dyskusja. Bez sztywniactwa, uwzględniająca spostrzeżenia i pomysły młodzieży.
Te bywają zaskakujące i wyrażane bez pardonu. - Monitoring? Sami sobie zainstalujcie, w domu. Nam zafundujcie kosz na boisku - potrafili odparować uczniowie z Fordonu dorosłym, serwującym swoje pomysły na walkę z przemocą w szkole.
Spektakl bydgoskiego policjanta „kupują” też inne województwa. Trafił już na przykład do Mławy, a nawet Ustrzyk.
PS Imiona dzieci zostały zmienione
Opinia: dr Dominik Antonowicz
Fascynacja chuligaństwem musi niepokoić
Dr Dominik Antonowicz, socjolog z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, specjalizujący się w badaniu zachowań kibiców:
Umówiona walka, potocznie zwana ustawką, stała się integralną częścią subkultury hools. U jej podstaw znajduje się moda na chuligaństwo, tworzenie chuligańskich ekip szkolnych czy osiedlowych, a także gloryfikacja przemocy fizycznej. Wprawdzie bójki między nastolatkami nie są zjawiskiem nowym, ale musi niepokoić skala tego zjawiska, stopień ich organizacji oraz milcząca akceptacja rówieśników. Najgorsze jest to, że kulturowa otoczka zbudowana wokół ekip w postaci nazw, flag, a nawet historii stoczonych walk, nadaje takim działaniom pewną legitymizację, a nawet je gloryfikuje. Dla tych ludzi to jest forma sportowej rywalizacji, zwanej zresztą potocznie „rugby bez piłki”. W tym właśnie tkwi problem: otóż gdyby młodzi ludzie byli bardziej zapatrzeni w sportowych idoli, gdyby mieli kogo naśladować, mieli gdzie i w co grać, to z pewnością ulicznych walk byłoby mniej. Jedyną alternatywą dla zorganizowanych walk młodych ludzi jest stworzenie im platformy do fizycznej rywalizacji według określonych zasad, czyli do uprawiania sportu.
Fakty
Dziewczyny też umawiają się na bijatyki
Ustawki stały się nieodłącznym elementem subkultury stadionowych chuliganów. Według samych uczestników bijatyk (najczęściej kibiców piłkarskich i żużlowych), są to „honorowe starcia grup”. Zjawisko rozpowszechniło się w Polsce w połowie lat 90. XX wieku. Chuligańskie potyczki umawiane są często przez fora internetowe. Ustalane są liczby uczestników (np. dziesięciu na dziesięciu) i dozwolone w walce narzędzia (kije, łańcuchy, kastety).
Bijatyki coraz częściej są filmowane. Później te fimy trafiają do Internetu. Z punktu widzenia prawa, ustawki są, oczywiście, nielegalne. Jeśli jednak podczas starcia nie dochodzi do poważniejszych uszkodzeń ciała, policja nie ściga uczestników.
Dramat angielski „Green Street Hooligans” (2005 r.) stał się kultowym obrazem dla nastolatków, zafascynowanych subkulturą hools. To historia Matta Bucknera, studenta dziennikarstwa wydalonego z Harvardu, który trafia do Londynu. Tu poznaje Pete’a, zagorzałego kibica West Ham. Matt wkracza w świat kibiców. Przyjmuje reguły gry nienawidzących się grup, które przemoc usprawiedliwiają „honorem” i „zasadami”.
Dla wielu nastolatków tylko część filmu jest interesująca i zrozumiała. Sceny bijatyk traktują jak instrukcje.
Ustawki przeniosły się na grunt szkolny. Na potyczki umawiają się nie tylko grupy kibiców. Starcia próbują odtwarzać uczniowie zwaśnionych szkół czy klas.
Termin „ustawka” znają już najmłodsi uczniowie podstawówek. Używają go w odniesieniu do potyczek, na które umawiają się albo pojedynczy koledzy, albo całe grupy. Reguły bywają różne. Bójki toczą się „do pierwszej krwi”, „do poddania się” albo „wygra, kto zostanie”. Obowiązuje niepisana zasada tajemnicy.
Sporadycznie, ale dochodzi także do ustawek dziewcząt. Jedną z bitew udaremnili w listopadzie zeszłego roku policjanci w Orzeszu (Śląskie). Zatrzymali dziesięć nastolatek, które miały przy sobie nóż, drewniana pałkę i maskę na twarz. Według policjantów, w walce zmierzyć się miało jeszcze więcej dziewcząt. O akcji wiedziała też wcale nie tak mała publiczność.