Do bibliotek na zajęcia przychodzą niemal wyłącznie dzieci. Jest tylko jeden patent na ściągnięcie młodzieży - Musierowicz.
<!** Image 2 align=right alt="Image 135652" sub="Na piątkowe spotkanie autorskie z poznańską pisarką przyszły tłumy głównie nastoletnich czytelniczek Fot. Tadeusz Pawłowski">Żeby zachęcić młodych do odwiedzania bibliotek, Wojewódzka i Miejska Biblioteka Publiczna w Bydgoszczy zorganizowała trwający niemal dwa miesiące „Festiwal Musierowiczowski”. Wszystko, co wiąże się z kultową wśród dziewczyn w każdym wieku sagą o rodzinie Borejków, zamieszkujących poznańskie Jeżyce, jest zawsze stuprocentowym gwarantem zainteresowania. Przez kilka tygodni we wszystkich filiach miejskich rysowano drzewa genealogiczne Borejków, gotowano według ich przepisów, pisano recenzje i opowiadania. Na deser zostawiono piątkowe spotkanie autorskie z Małgorzatą Musierowicz. Beata Malczewska, jedna z organizatorek festiwalu, bała się tylko czy wystarczy miejsc. Podczas ostatniej wizyty kultowej pisarki pojawiło się ponad 200 osób. Było się czego bać. Mimo jesiennej słoty, do biblioteki na Starym Rynku przyszedł nieprzebrany tłum. Nastolatek, wielu z mamami, ale też i chłopców (to w oczach jednego z nich, siedzącego w pierwszym rzędzie, pisarka dojrzy potem to coś, co zwiastować ma talent). Autorka Jeżycjady (ale przecież nie tylko, na swoim koncie - uświetnionym wszelkimi nagrodami za twórczość dla dzieci i młodzieży - ma kilkadziesiąt pozycji, w tym zabawne książki kucharskie) zachęcała do zadawania pytań. - Śmiało, pani Musierowicz nie gryzie! Zachęta nie była potrzebna. I tak potoczyła się rozmowa...
... o powstaniu „Jeżycjady”.
- Na początku były kłopoty finansowe. Ja plastyczka, mąż plastyk, zero zleceń, a tu dwoje dzieci. Czasy ciężkiej komuny i ciągłe pożyczki od mamy. Mieszkałam przez 30 lat na Jeżycach, z kolejnymi dziećmi (jest ich czworo) wiązały się kolejne wyprawy, kolejne dźwiganie różnych tobołów tą samą trasą. Żeby się nie nudzić, zaczęłam sobie wyobrażać ludzi mieszkających w domach po drodze - co się dzieje za ich oknami, na balkonach, przy stole, pod lampą... Zaczęłam wymyślać historie i pisać książki. Pierwszą na konkurs. Dobrze jest być mamą wielu dzieci, bo wtedy ma się przekrój zachowań. Potem trzeba uruchomić wyobraźnię. A ja potrafię się wcielić w każdego z moich bohaterów.
<!** reklama>...o realiach „Jeżycjady”.
- Na początku jest konspekt, który potem obrzucamy mięskiem. W Jeżycjadzie prawdziwe są realia miasta - ulice, nowe linie tramwajowe, wydarzenia na plakatach. Autentyczna jest postać ojca Krzysztofa. Rzeczywiście nasz zaprzyjaźniony dominikanin zażyczył sobie występowania w cyklu. Reszta jest fikcyjna.
... o trzeciej wersji książki.
- Na początku moje prace wydawała „Nasza Księgarnia”. To tam mnie nauczono precyzyjnej pracy z tekstem. Teraz wiem, że dopiero trzecia wersja, w zasadzie książka napisana od nowa, jest do przyjęcia. Ale wtedy wszystko jest już zapięte na ostatni guzik - i po latach nie zmieniłabym już niczego. Miałam szczęście do redaktorów i wydawnictw dbających o dobrą prozę dla dzieci i młodzieży. Teraz niektóre tylko „tłuką kapuchę”, zapychają księgarnie byle czym.
... o pisaniu poezji.
- Na studiach próbowałam, ale mój brat, znakomity poeta Stanisław Barańczak, bezlitośnie je wyśmiał. Kiedyś znalazł zeszyt z moimi wierszami i „recytował” je, chodząc po całym mieszkaniu. Wyleczył mnie z pisania poezji na całe życie.
.... o tym, jak pisać.
- Wszystko, co napiszecie, schowajcie na 2 tygodnie do szuflady. Potem przeczytajcie to, a już będziecie wiedzieli, czy to zupełna chała, czy coś wartego uwagi. Później, jeśli bez poczucia wstydu będziecie mogli dać to do przeczytania osobie, którą szanujecie - jest OK. Najważniejsza w pisaniu jest szczerość - fałsz wyczuwa się jak radarem.
Pytań (niektórych zachwycających gościa - jak małej dziewczynki o to, ile w książkach Małgorzaty Musierowicz jest radości, ile smutku, a ile... zdziwienia) i odpowiedzi było jeszcze mnóstwo. Pisarka nie chciała zdradzać szczegółów mającego się ukazać w maju następnego tomu „Jeżycjady” („McDusia”), ale długo i cierpliwie wpisywała setki dedykacji. I przyjmowała osobiste podziękowania. Że dla kogoś ta proza ma wartości terapeutyczne, bo niesie wigor i optymizm. Że ktoś co roku od lat czyta całą Jeżycjadę od początku. Że któraś mama jest dumna, że jej córka dziś tak samo pisaniem pani Musierowicz się zachwyca...
Nastoletnia Marta z Fordonu mówi jednak, że po spotkaniu dziwnie jej się będzie „panią Musierowicz” teraz czytało. Może zatem lepiej poprzestać rzeczywiście na wyobraźni...