Rozmowa z IZABELĄ JARUGĄ-NOWACKĄ, posłanką SLD
<!** Image 2 align=right alt="Image 40508" >Jak zakończy się seksafera z Samoobroną w roli głównej?
Nie wiem jak się zakończy, ale mam nadzieję, że będzie wielką lekcją dla polskiego parlamentu. Może wreszcie dotrze do polityków, że władza to bardziej służba niż przywileje. Władza to nie jest wykorzystywanie pracowników biur poselskich, a zwłaszcza zatrudnionych tam kobiet jako obiektów seksualnych. Chciałabym, żeby ta lekcja, dzięki nagłośnieniu mediów, została odrobiona właściwie. Mam nadzieję, że nie tylko politycy, ale i biznesmeni przekonają się, że za molestowanie może spotkać kara. Krótko mówiąc: ci wszyscy, którzy mają władzę, po tej aferze pewnie pięć razy się zastanowią, zanim złożą propozycję nie do odrzucenia. Dlatego jestem wdzięczna pani Anecie.
Mimo że jej wiarygodność została podważona po badaniu DNA, z którego wynika, że poseł Samoobrony Stanisław Łyżwiński nie jest ojcem jej dziecka.
Badania DNA nie powinny przesłonić problemu wykorzystywania seksualnego kobiet. Ustalenie ojcostwa to sprawa cywilna, a molestowanie i oferowanie pracy za seks jest nadużyciem władzy, za co ponosi się odpowiedzialność karną.
Czy uważa Pani, że po tej aferze kobiety, które dotyka ten problem, będą odważniejsze?
Myślę, że to jest wierzchołek góry lodowej. Kiedy zostałam pełnomocnikiem rządu ds. równego statusu mężczyzn i kobiet, spotkałam się z głównym inspektorem pracy i on powiedział mi, że takie zjawisko nie istnieje. To już wiedziałam, że jest źle. Później, kiedy wprowadziliśmy do Kodeksu pracy definicję molestowania seksulanego, przeprowadzono akcję uświadamiającą wśród pracowników i pracodawców. W ostatnim sprawozdaniu PIP ujawniono, co prawda, tylko pięć przypadków molestowania, uważam jednak, że jeżeli kobiety będą wiedziały, że gdy powiedzą prawdę, to opinia publiczna, ale także prawo stanie po ich stronie, to na pewno będą bardziej odważne.
Kiedy media nagłośniły sprawę Anety K., jakoś jej koleżanki partyjne nie stanęły za nią murem, raczej zwarły szeregi w obronie Andrzeja Leppera...
<!** reklama left>Zszokował mnie na pewno dramat wypowiedzi i ujawnienie niektórych faktów przez panią Anetę, ale niemniej szokujące były wypowiedzi prominentnych posłanek i posłów Samoobrony. Opowieści jednego z ministrów Samoobrony o bezludnej wyspie, wicepremiera o materacu, jednej z posłanek o tym, że za 1200 złotych to nie, innej, że ma kompleksy, bo też by chciała być molestowana. To było coś niebywałego, bo mówili to przedstawiciele partii, która tak w swoich kampaniach nagłaśniała, że trzeba być z ludźmi, z ich problemami. A tu okazało się, że ich tak naprawdę nie interesują problemy i dramat pani Anety. A najgorsze jest to, że większość tych pań posłanek i panów posłów, którzy się wypowiadali, przyjęła w Sejmie poprawki do Kodeksu pracy, w tym ten rozdział 2 a, mówiący o równym traktowaniu. Posłowie, w tym poseł pan Lepper, pani marszałek Wiśniowska, pan Łyżwiński, Filipek to byli ludzie, którzy tworzyli to prawo. I dla mnie jest porażająca konstatacja, że posłowie nie wiedzą, co uchwalili i nie rozumieją, co uchwalili. Wstrząsający jest brak jakiejkolwiek solidarności z panią Anetą. Ja rozumiem, że w tym przypadku ten tryb warunkowy posłanek Samoobrony powinien być silniejszy, ale powinny powiedzieć, że jeżeli to będzie prawda, co mówi Aneta, to nie chcą mieć w swojej partii ludzi, którzy dopuścili się takich czynów. A one stanęły murem za swoimi liderami.
Andrzej Lepper teraz przystąpił do kontrataku. Twierdzi, że nagłośnienie sprawy Anety K. było próbą zamachu stanu.
To absurdalna teoria. Najbardziej w tym wszystkim smutne jest to, że pan premier Lepper nie zorientował się, że Rzeczpospolita jest demokratycznym krajem, a fundamentem demokratycznego państwa są wolne media. Tylko w krajach totalitarnych zamyka się gazety i ogranicza swobodę wypowiedzi. Nie może być tak, że zaatakowany polityk od razu żąda zmiany prawa prasowego, które ograniczy swobodę mediów. Nie może być tak, że krytykowany polityk będzie domagał się zamknięcia gazety czy ukarania dziennikarza. W 1989 roku, między innymi, dlatego zdecydowałam się wejść do polityki, bo uznałam, tak jak wiele osób z mojego pokolenia, że chcę budować demokratyczną Polskę. Różnie nam ta budowa wyszła. Zgadzam się, że są ogromne dysproporcje społeczne, jest jeszcze wiele do zrobienia, ale nie ma żadnego powodu, aby niszczyć to, co się udało, a to są, m.in., wolne media.
Ale, tak szczerze mówiąc, to pierwszy raz na salony Lepper wszedł dzięki SLD, który chciał go ucywilizować, „dając” stanowisko wicemarszałka Sejmu. Nie odczuwa Pani dyskomfortu?
Nie wiem, czy pan Lepper wszedł na salony, czy nie. Chciałabym tylko przypomnieć, że kiedy odbywało się wtedy to głosowanie, klub SLD, a pewnie i Unii Pracy, której wtedy byłam wiceprzewodniczącą, wprowadził dyscyplinę. Mimo to znalazło się co najmniej sześciu posłów, którzy uznali, że tę dyscyplinę złamią, bo Andrzej Lepper nie powinien być wicemarszałkiem Sejmu. Byłam w tym małym, ale dobrym towarzystwie.
Dlaczego twierdzi Pani, że PO, składając PiS propozycję poparcia budżetu i niektórych ustaw w zamian za wcześniejsze wybory, zagrała pod publiczkę?
Polacy bardzo oczekiwali silnej, koalicji popisowej, czyli PO i PiS. Najpierw przez półtora roku wszyscy przygotowywaliśmy się, że rządy po SLD przejmuje prawica. Potem było wiele rozczarowań, bo tej koalicji nie chciano zawrzeć. W tej chwili te dwie prawicowe partie się kłócą. Jak można brać na poważnie propozycję Donalda Tuska, który ją składa w świetle kamer. Gdyby naprawdę lider czy liderzy PO byli zatroskani, że niewłaściwe osoby są na takich ważnych funkcjach, jeśli byliby naprawdę zatroskani o Rzeczpospolitą, to nie wychodziliby do dziennikarzy, tylko zapukaliby do drzwi premiera Jarosława Kaczyńskiego. I powiedzieliby: słuchaj chodźmy na kolację, porozmawiajmy poważnie, bo źle się dzieje. A jeżeli już główni liderzy nie chcieli się od razu spotykać, to mogli na rozmowy wysłać swoich posłów. Po drugie, w każdej takiej propozycji musi być korzyść dla obu stron, a ja, szczerze mówiąc, nie widzę żadnych korzyści dla PiS.
Czyli ma rację Jarosław Kaczyński mówiąc, że nie wierzy w wiarygodność propozycji PO?
Akurat w tym przypadku tak. Nie wiem, co chciał osiągnąć Donald Tusk, bo to, że był to pusty gest, jest aż nadto czytelne. Natomiast budowa IV Rzeczypospolitej z takimi ludźmi jak wszechpolacy z jednej strony i posłami Samoobrony z zarzutami kryminalnymi, moim zdaniem, jest niemożliwa. Z tego punktu widzenia bardzo ryzykowną rzeczą było branie do rządu takich osób jak pan Andrzej Lepper i Roman Giertych.