Wydawcy używają dziś dziesiątków sposobów, aby zachęcić klientów do kupna. Nie wszystko, co modne, bywa jednak dobre.
<!** Image 3 align=right alt="Image 63581" sub="„Cień wiatru” Zafóna Carlosa Ruiza, od ponad dwóch lat nie schodzi z listy najczęściej kupowanych książek w salonie EMPiK-u. Książkę prezentuje Monika Ott / Fot. Łukasz Trzeszczkowski
">Co roku w Polsce ukazuje się ponad 100 nowych polskich powieści. We Francji liczba tytułów przekracza 300 w ciągu roku. Jak w tym literackim gąszczu odnaleźć rzeczy wartościowe i godne polecenia? Selekcja musi być ostra, zważywszy na to, że w ciągu życia czyta się średnio 10 tysięcy tytułów. Fikcją jest twierdzenie, że jeżeli książka jest dobra, to obroni się sama. Popularność to kwestia marketingu.
Od Zafóna do Polańskiego
Jedna z książek Waldemara Łysiaka już w momencie, gdy opuszczała drukarnię miała nadrukowany napis „Supermegabestseller”. Podobnie było z książką posła PO Janusza Palikota. Do haseł typu „Dan Brown poleca...” czy „Inteligentniejszy niż...” zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Aby napędzić klientów w rankingach sprzedaży książek pojawiają się nawet pozycje, których... jeszcze nie ma w sprzedaży.
- Pomysłów jest sporo. Wystarczy uważnie przyjrzeć się okładce. Jak tu nie kupić książki, która zachwala The Times? - mówi dr Rafał Moczkodan, krytyk literacki z UMK. - Modne, kultowe książki otrzymują recenzje od osób, które dla większości czytelników są anonimowe. Wystarczy zerknąć na „Alchemika” Paulo Coelho, czy „Dziennik Bridget Jones”.
<!** reklama left>Przebojem ostatniego roku pozostaje „Cień wiatru” Carlosa Ruiza Zafóna. Rozgrywająca się w scenerii Barceleony opowieść o Cmentarzu Zapomnianych Książek. Jest niej coś z „Mistrza i Małgorzaty” Michaiła Bułhakowa oraz „Klubu Dumasa” Arturo Pereza-Reverte, na podstawie której powstały „Dziewiąte wrota” Romana Polańskiego.
Kolejka nie dla każdego
- Książkę czyta się, czekając na jej „odkrywczość”. Na końcu okazuje się, że jej nie ma. Osobiście „Cień wiatru” przyniósł mi dwie rzeczy. Frustracje z powodu straconego czasu oraz drugą, związaną ze stratą pieniędzy - twierdzi dr Rafał Moczkodan. - Są jednak nazwiska nie tylko modne, ale także głośne i dobre. Poleciłbym Michela Houellebecqa oraz Władimira Sorokina. Otwierając „Kolejkę” Sorokina można ją zamknąć po 10 sekundach. Dlaczego? Ta książka to dialog, a ta forma może zniechęcić. Z kolei u Michela Houellebecqa opisy zahaczają o pornografię, która pomimo że ma swoje uzasadnienie, również może odrzucić. Nikt jednak nie mówi, że to co dobre, ma być przyjemne. Co z hołubionym ostatnio przez media Michałem Witkowskim i jego „Barbarą Radziwiłłówną z Jaworzna-Szczakowej” oraz „Lubiewem”?
Mann jest nudny
- „Lubiewo” okrzyczano pierwszą powieścią o polskich gejach. Wielki fajerwerk na okładce, a w środku... pusto. Witkowski zatrzymał się na poziomie opisów. Pytanie, czy to coś wnosi? Takie informacje już od dawna funkcjonują w prasie i Internecie. Podawane z różną kulturą - mówi toruński krytyk. - Szkoda, że nie stworzył powieści psychologicznej, ukazującej dramat ludzi zabiegających o kontakt, a mających świadomość nieakceptowania przez społeczeństwo.
Jakie powinny być cechy literatury, która rzuca na kolana?
- Musi nas wzbogacić. Jeżeli ktoś bierze do ręki książki Katarzyny Grocholi, czyta i mówi, że to jest mu potrzebne, to super. Problem polega na tym, że w porównaniu z kanonem literatury twórczość Grocholi jest miałka, jałowa i grafomańska - mówi dr Rafał Moczkodan. - Każdy, kto weźmie do ręki „Czarodziejską górę” Tomasza Manna powie, że to nuda. I będzie miał rację. Ale kiedy zacznie się ją czytać, od razu można poznać doskonałe pióro. Podobnie przy „Don Kichocie”, „Ulissesie”. Ta literatura wnosi coś istotnego. Buduje nasz świat zewnętrzny, sposób myślenia i patrzenia na siebie samych.