Nazwisko samo nie gra, ale Tarasiewicz? [komentarz o Zawiszy]
Zawisza zaczyna od zera. U Ryszarda Tarasiewicza. Z kolei nowy szkoleniowiec bydgoskiego zespołu ma czystą kartę u kibiców z Gdańskiej. Nie jest jednak człowiekiem znikąd. Stoją za nim doświadczenie i wyniki, zarówno na boisku, jak i na ławce trenerskiej.
Jako zawodnik w Śląsku Wrocław zagrał oficjalnie 336 meczów, z czego 216 w ekstraklasie i strzelił w jego barwach 65 goli (ciekawe ile Zawiszy?). To daje mu trzecie miejsce wśród najskuteczniejszych strzelców w historii wojskowego klubu - za Tadeuszem Pawłowskim i Januszem Sybisem. Jeśli ktoś interesuje się polskim futbolem nie od wczoraj, to zapewne wie, co te nazwiska znaczyły w polskiej ekstraklasie.
Sam Tarasiewicz, grający na pozycji pomocnika, dał się poznać kibicom z rzutów wolnych, zwanych „spadający liść dębu”. Po jego strzale piłka nabierała szczególnej trajektorii lotu i często zaskakiwała bramkarzy.
Nowy szkoleniowiec piłkarzy Zawiszy w latach 1984-1991 w reprezentacji Polski rozegrał 58 meczów, strzelając 9 goli. To też niezłe osiągnięcie. Do „Klubu Wybitnego Reprezentanta” zabrakło mu jedynie dwóch spotkań.
Jako trener pracuje od 2004 roku (po powrocie z zagranicy). I tu też dał się poznać z dobrej strony. Dwukrotnie awansował ze Śląskiem (najpierw do II ligi, potem do ekstraklasy). Nie wyszło mu w Jagiellonii i w ŁKS, ale tam nie dałby rady nawet Jose Mourinho. Rok temu z Pogonią pokazał Zawiszy plecy.
Oglądałem pierwszy trening w sobotę. I jestem dobrej myśli. Było ciekawie, obiecująco.
Marek Fabiszewski