<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/czarnowska_ewa.jpg" >Gołąbki, pierogi, krokiety, mortadela - lista ofiar jest zresztą znacznie dłuższa. Okazuje się, że w tych i wielu innych produktach spożywczych można było się doszukać (także w Bydgoszczy) wsadu w postaci liczącego sobie ćwierć wieku szwedzkiego mięsa. Mięso to jednak zdecydowanie zbyt łaskawy komplement dla wysuszonych wiórków.
Siła rażenia społecznego oburzenia była skierowana przeciwko importerom, którzy ściągnęli i wcisnęli Polakom do brzuchów paszę... zastrzeżoną dla szwedzkich zwierząt. Potem służby sanitarne zaczęły przekonywać jednak, że zjeść to można, a problem jest tylko natury formalnej. Jakość zagraniczna to jakość polska, trzeba tylko było zadbać o właściwe naklejki na puszkach. Kiedy pierwsze wzburzenie opadło, ruszyła do pracy wyobraźnia. Bo żeby te wiórki barwy ziemi trafiły do pierogów i mortadeli, trzeba je najpierw było zalać wodą. Wtedy odpowiednio puchły i służyły w najlepsze garmażerkom zasilającym przedszkolne i szpitalne stołówki. Boleśnie wyjaśniła się tajemnica obiadów wyczarowywanych tam za dwa złote dziennej stawki żywieniowej.
<!** reklama>Wilk (sprzedawca, sanepid) był syty, bo w papierach mu się zgadzało, co się jednak stało z owcą? Nie ma doniesień o prawdziwych ofiarach trefnego nadzienia. Na branżę garmażeryjną ma jednak prawo paść blady - jak po zatruciu pokarmowym - strach. Na pewno po tych rewelacjach zachwieje się sprzedaż pyz z tzw. mięsem. Nawet kryształowo uczciwi będą musieli pewnie tłumaczyć, że wszystko, co świeżo wygląda, naprawdę jest świeże. A nasze mamy ciągle mają zaufanie tylko do tego, co same zmieliły...