<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/fabiszewski_marek.jpg" >Jeszcze chyba nigdy trzy tygodnie z życia kibica sportowego, a zwłaszcza tego futbolowego, nie minęły tak szybko, jak te związane z Euro na boiskach w Polsce i na Ukrainie. W głowie siedzą mi jeszcze emocje pierwszego meczu Polaków z Grekami, a tu do zakończenia turnieju został zaledwie jeden mecz, ten najważniejszy - finał.
Pisząc ten tekst znam oczywiście tylko pierwszego finalistę, obrońców tytułu Hiszpanów. Ale już wiem, że ktokolwiek wygrał w drugim półfinale w Warszawie, Niemcy czy Włosi, to i tak w niedzielę o godz. 20.45 (transmisja w TVP 1, TVP Sport i TVP HD) będę kibicować właśnie drugiemu finaliście.<!** reklama>
W środę przed północą powiedziałem sobie: dość! Mogę pasjonować się bez końca rywalizacją Barcelony z Realem Madryt, ale na grę „La Roji” już nie mogę patrzeć. Po prostu, tak na ludzki, kibicowski sposób - znudziło mnie to.
Można oczywiście podziwiać kunszt trenerski Vicente del Bosque, jego taktyczną gimnastykę nad zestawianiem składu z pominięciem nominalnych napastników; można współczuć piłkarzom Hiszpanii, którzy zapewne czują się zajechani całym sezonem ligowym (plus europejskie puchary), ale system tysiąca podań i utrzymywanie się na potęgę przy piłce, zabijają w kibicu radość z oglądania meczów. Żeby oddać tylko jeden strzał w światło bramki?
Żal mi Portugalczyków i ich lidera Cristiano Ronaldo. Trzymałem za nich kciuki. Grali naprawdę fajny futbol, który może się podobać, na „tak”, z szybkimi kontrami, z oskrzydlającymi akcjami. Niewiele brakowało, zabrakło szczęścia, które niestety, na razie nie opuszcza Hiszpanów.
Kto ich powstrzyma? Gary Lineker ukuł kiedyś powiedzenie, które co jakiś czas jest przypominane, że „piłka nożna to taka gra, w której występuje 22 zawodników, a i tak zawsze wygrywają Niemcy”.
Kiedyś byłem zniesmaczony tym „niemieckim walcem”, ale ogólnie i tak ma on w sobie więcej futbolu niż wyrachowane „pitu-pitu” Hiszpanów. Świętej pamięci Kazimierz Górski kręci zapewne głową, gdy widzi tam z góry to „ja do ciebie, a ty do mnie”, które tak go uwierało, gdy sam prowadził reprezentację biało-czerwonych.
A jeśli nie powtórka sprzed czterech lat i jeśli nie Niemcy Joachima Loewa - bo przecież to tylko sport i ktoś musi przegrać - co by mnie jednak zaskoczyło, to są też Włosi, którzy mile mnie rozczarowali na tym Euro.
Wydawało się, że po tych perturbacjach przed turniejem nie będą mieli głowy do biegania z sensem po boisku, a oni pod wodzą Cesare Prandelliego grali do tej pory jak nie Włosi. Powiedzmy: jak Hiszpanie z początku podboju świata.
Teraz zostało nam już tylko odliczanie do niedzielnego wieczoru. I nic innego się nie liczy!