Gratulujemy zwycięstwa w naszym plebiscycie na Trenera Roku.
[break]
Szalenie wszystkim dziękuję za głosy. To uwieńczenie naszej pracy, którą wspólnie z trenerem Robertem Tomczakiem wykonaliśmy w ostatnich sezonach. Chciałbym jednak zaznaczyć, że nie wykonujemy tej roboty dla pieniędzy i laurów.
Ile czasu musieliście poświęcić, żeby doprowadzić drużynę juniorów do srebrnego medalu mistrzostw Polski?
Większość tych chłopaków jest wychowankami klubu i ćwiczy na Gdańskiej od dziecka; najlepszy na ubiegłorocznym turnieju mistrzostw Polski Jakub Łukowski trenuje od piątego roku życia. Z Tomczakiem prowadziliśmy ten zespół przez dwa lata, ale wcześniej prowadzili go inni szkoleniowcy. Należy więc nadmienić, że zaowocowała systematyczna i konsekwentna praca wielu trenerów pracujących w Zawiszy. Zespół rocznika 1996 jest jednym z najlepszych, który się w minionych latach na Gdańskiej pojawił.
Czy biorąc pod uwagę to, że w ostatnich latach na Zawiszy znacznie poprawiła się baza szkoleniowa, można się spodziewać kolejnych sukcesów?
Przede wszystkim trzeba odejść od panujących kiedyś standardów, że drużyną zajmuje się jeden trener. Uważam, że dzisiaj to jest niemożliwe, żeby w pojedynkę sięgnąć po sukces. W pierwszym roku pracy w duecie z Robertem Tomczakiem zajęliśmy z tym zespołem piąte miejsce w kraju, lecz mieliśmy pecha, ponieważ szybko trafiliśmy na późniejszego triumfatora, Lechię Gdańsk. Postawiliśmy sobie jednak za cel, że w kolejnym sezonie musi być medal. I tak się stało.
W Polsce panuje opinia, że trener pracuje z młodzieżą za 300 złotych. Czy coś się pod tym względem zmieniło?
Mniej więcej tak to wygląda. Większość robi to z pasji, natomiast dochody czerpie z innych źródeł. Wiem, że kiedyś była koncepcja, żeby trenerzy zarabiali tyle, co nauczyciele. Pieniądze miałaby być wypłacane z tego samego budżetu. Uważam, że takie rozwiązanie byłoby pomocne dla wszystkich klubów, ponieważ większość boryka się z ogromnymi problemami finansowymi.
Często wraca Pan do zeszłorocznych mistrzostw Polski?
Bardzo często. Pomimo tego, że ten zespół już nie prowadzę, nadal spotykam się z sympatycznymi gestami ze strony tych chłopaków. Nawet, gdy widzą mnie w oddali, krzyczą, pozdrawiają, machają rękami. To też pokazuje jaką potrafiliśmy stworzyć więź. Ci zawodnicy naprawdę mają charakter do piłki. Podam choćby jeden przykład. Gramy kiedyś w makroregionie w Koszalinie z tamtejszym Bałtykiem. Do przerwy przegrywamy 1:3. Na drugę część wychodzimy tak zmobilizowani, że czterokrotnie piłka wpada do siatki rywali - wygrywamy 5:3. To był mecz, po którym uwierzyłem, że z tym zespołem można wiele osiągnąć. Że ta ekipa ma potencjał i potrafi walczyć do ostatnich minut. W turnieju finałowym mistrzostw Polski w decydującym meczu zremisowaliśmy z Wisłą Kraków 1:1, zabrakło jednej bramki, żeby zdobyć złoty krążek. Po końcowym gwizdku wszyscy chłopacy położyli się na trawie i płakali. Oni doskonale wiedzieli, że swoją ciężką pracą zasłużyli na tytuł mistrzowski.
Któremu ze srebrnych medalistów wróży Pan karierę?
Duże szanse, żeby zaistnieć w futbolu mają Jakub Łukowski, Michał Cywiński, Korneliusz Sochań, Damian Ciechanowski, jak również bramkarz Damian Węglarz. Trzeba jednak pamiętać, że w piłce po najlepsze rezultaty sięgają nieliczni.
Jaki obecnie prowadzi Pan zespół?
Prowadzę piłkarskie przedszkole, grupę w wieku od pięciu do dziesięciu lat. To pierwsze ich gry i zabawy, bardzo odpowiedzialne zajęcie. Ale z pracy z maluchami ma się mnóstwo satysfakcji, no i jest zupełnie inaczej. Już na pierwszym treningu z rocznikiem 2008, sznurowadła zawiązywałem dzieciakom chyba ze trzydzieści razy. Trochę mnie to zmęczyło, plecy bolały, ale nie ma co narzekać.