W najbliższą sobotę i niedzielę o godz. 19.00, na deskach Opery Nova zobaczymy premierę nowej realizacji musicalu „My Fair Lady”. Spektakl duetu Frederick Loewe - Alan Jay Lerner powstał w oparciu o komedię George’a Bernarda Shawa „Pigmalion”.
<!** Image 2 align=right alt="Image 96024" sub="Fot. Dariusz Bloch">To już pół wieku z okładem, jak musical „My Fair Lady” rozpoczął triumfalny pochód z Broadwayu przez sceny całego świata. Zawsze i wszędzie przyjmowany z aplauzem. Nie inaczej było w Bydgoszczy, gdy Opera Nova w 1993 roku po raz pierwszy przymierzyła się do realizacji „My Fair Lady”. W barwny tercet ulicznych kamratów, z Alfredem Doolittle’em na czele, wcielili się wówczas: Ryszard Smęda, Stanisław Baron i Jacek Greszta. I chociaż minęło piętnaście lat, w zupełnie nowym przedstawieniu, ponownie zobaczymy ich w tych samych rolach! Jest w tej stałości coś symbolicznego dla aktualności przesłania komedii mistrza George’a Bernarda Shawa „Pigmalion”, od której wszystko się zaczęło.
Cud kapuścianego liścia
Niewiele przewin współczesnego mu świata ukryło się przed krytycznym okiem Shawa. Drwił niemiłosiernie z moszczącego się na salonowych kanapach kołtuństwa i obłudy. Z upodobaniem ostrze swej satyry kierował przeciw przywarom, które za nic miały społeczną hierarchię i równie chętnie dotykały wszystkich stanów. Wystarczy zapytać, po stronie którego z dwojga głównych bohaterów „Pigmaliona” była jego sympatia, a zobaczymy, że nie pochwala pogardy prof. Higginsa wobec ludzi niewyedukowanych. Może sam - noblista bez cenzusu - zetknął się z takimi profesorami?
<!** reklama>Tak czy inaczej, Higginsa, który założył się, że nieokrzesaną kwiaciarkę Elizę Doolittle przeobrazi w damę, ukarał. Bez reszty oddany nauce, zatwardziały stary kawaler umył i ubrał dziewczynę, dawał lekcje wysławiania się i savoir vivre`u. Długo jednak nie zauważał, że Eliza ma coś, czego mu brakuje - wrażliwość, która w nim samym przebudziła się za późno. Niby to „stworzona z liścia kapuścianego”, jak pogardliwie nazywał Elizę Higgins, nie godziła się na taki status i odeszła. Mamy tu do czynienia z „efektem Pigmaliona”, zdefiniowanym przez socjologa Roberta K. Mertona. Naukowiec pomny, jak mitologiczny król Cypru Pigmalion pokochał wyrzeźbiony przez siebie posąg Galatei, nazwał te relacje samospełniającym się proroctwem czy inaczej - samorealizującą się przepowiednią.
Lady na przeróżne dekady
„Pigmaliona” Shaw napisał w 1913 r. i od razu zawojował sceny. W 1938 roku komedię sfilmowano, bo chociaż nauka uświadomi światu „efekt Pigmaliona” dopiero za dziesięć lat, to każda dekada miała swoich Higginsów i swoje Elizy. Materia zatem nadal była frapująca. Na tyle, by w 1956 r. stać się dla Alana Jaya Lernera kanwą do musicalowego libretta. Autorem doskonałej muzyki jest Frederick Loewe i tak rodzi się „My Fair Lady”.
W pierwszej obsadzie kwiaciarkę gra, śpiewa i tańczy Julie Andrews, a prof. Higginsa - Rex Harrison. Przedpremierowo spektakl wystawiany jest poza Nowym Jorkiem, by w końcu rozbłysnąć w świetle ramp na Broadwayu. I tak świeci pełnym blaskiem przez niemal trzy tysiące przedstawień, a przeboje z musicalu nucą profesorowie i kwiaciarki. Filmowcy najwyraźniej też, bo George Cukor robi filmową wersję już nie „Pigmaliona”, ale „My Fair Lady”. Zgrzyta przy obsadzaniu roli Elizy, którą dostaje Audrey Hepburn: wdzięk bez dźwięku. W powodzi Oscarów, którymi nagrodzono w 1964 r. film, ona więc go nie dostaje, ale Rex Harrison - owszem. Minęły cztery dekady i - jak wieść niesie - studio Columbia Pictures sposobi się do remake’u filmowej „My Fair Lady” z Keirą Knightley w roli Elizy. Scenarzystką ma być uznana aktorka Emma Thompson, laureatka Oscara za scenariusz do „Rozważnej i romantycznej” wg Jane Austen.
Każdy ma swój (mikro)port
Bydgoski remake musicalu „My Fair Lady” na deskach Opery Nova ubiegnie ten filmowy. Ze światem filmu jednak będzie miał wspólne nie tylko libretto i muzykę, ale i słynną kostiumolożkę - Barbarę Ptak, która ubierała już niejednego ekranowego bohatera.
- Jesteśmy dumni, że możemy pracować z tak legendarną postacią - nie wstydzi się „wysokiego c” Maciej Figas, sprawujący kierownictwo muzyczne nad premierą. W teatrach i na scenach operowych Barbara Ptak współpracowała przy 120 przedstawieniach i „My Fair Lady” też już ubierała. - To było w Gliwicach, ale scena stanowiła jedną czwartą bydgoskiej - przyznaje i tłumaczy, że tutejsze warunki są dla niej i scenografa Jerzego Rudzkiego prawdziwym wyzwaniem! - Kapelusze mogą być większe... - rozmarza się.
Reżyser, Maciej Korwin, nie do końca podziela ten zachwyt, obawiając się, jak strojne nakrycia głowy zniosą dynamikę spektaklu. Dość miał kłopotu z mikroportami! Choć nie jest zwolennikiem uwspółcześniania spektakli, to od zdobyczy techniki się nie odżegnuje, więc aktorzy na scenie będą zaopatrzeni w bezprzewodowe mikrofony. Aktorzy, bo w przedstawieniu realizowanym przez duet z Teatru Muzycznego w Gdyni: dyrektorującego tam Macieja Korwina i choreografkę Joannę Semeńczuk, nie ma podziału na chór i balet. Liczy się wszechstronność, którą w bydgoskim zespole zgodnie dostrzegli. To najlepsza wróżba przed premierą. Na zdjęciu: Małgorzata Grela, jedna z trzech solistek ubiegających się o rolę Elizy Dolitlle w premierowym spektaklu „My Fair Lady”.