"Proszę go ocalić" - błagają rodzice białoruskiego blogera i dysydenta Romana Protasiewicza, który trafił do więzienia na Białorusi, opisuje w rozmowie z nimi dziennikarka agencji AFP.
Mama opozycjonisty Natalia i ojciec i Dmitrij błagają europejskie rządy w o pomoc w uwolnieniu ich syna Romana, który został aresztowany na Białorusi. Natalia mówi, że jej syn, zostanie zabity, jeśli kraje nie podejmą interwencji w jego obronie. Nazywa swojego syna "bojownikiem o sprawiedliwość".
Rodzice dziennikarza przebywają od kilku miesięcy w Polsce i przeżywają dramat po tym, jak białoruski reżim kazał przekierować lot Boeinga 737 linii Ryanair i zmuszono go do lądowania w Mińsku. To pozwoliło tamtejszym służbom aresztować Romana, zapiekłego przeciwnika prezydenta Aleksandra Łukaszenki.
Natalia Protasiewicz mówi, że nie spała od dwóch nocy i ściska telefon, mając nadzieję, że ktoś zadzwoni do niej z informacjami o synu.
- Proszę, błagam, wzywam całą społeczność międzynarodową, aby go ratowała – mówiła łamiącym się głosem podczas
rozmowy z dziennikarką agencji AFP we Wrocławiu. - On jest tylko dziennikarzem, ale proszę, proszę… Błagam o pomoc. Proszę uratujcie go! Zabiją go tam! - dodała.
Rodzice aresztowanego dysydenta sądzą, że Romana osadzono w areszcie, którym zawiadują służby, znane jako KGB. Natalia i Dmitrij nie maja jednak pewności, że tak jest i ta niepewność ich dobija. Podsyca ją fakt, że władze odmówiły prawniczce Romana skontaktowania się z nim. Nie wiadomo więc, jaki jest stan jego zdrowia, bo z Mińska docierają bardzo sprzeczne informacje.
Dmitrij, który jest byłym żołnierzem, mówi, że jednym ze sposobów zadawania ludziom tortur przez władze białoruskie jest brak informacji o losie zatrzymanych czy aresztowanych. Rodzice Protasiewicza są w bliskim kontakcie z matką jego dziewczyny Sofii Sapegi, obywatelki Rosji, która została aresztowana razem z ich synem.
Po obejrzeniu poniedziałkowego przekazu wideo, w którym ich syn zapewniał, że czuje się dobrze, jest dobrze traktowany i przyznał się do winy, dostrzegli jednak wyraźne oznaki bicia ich syna.
Zdaniem Dmitrija, wyglądał on na zdenerwowanego, brakowało mu zębów i miał siniaki na twarzy. Jego zdaniem ten film był wyreżyserowany, nakręcono go pod presją i dlatego nie powinno się wierzyć w to, co mówi Roman. Dodał tylko, że pokazanie go było dowodem na to, że Roman żyje.
Rodzice Protasiewicza przenieśli się do Polski osiem miesięcy temu po tym, jak byli szykanowani w czasie tłumienia masowych protestów na Białorusi. Miały one miejsce po wyborach prezydenckich w sierpniu 2020 roku. Zarówno białoruska opozycja, jak i kraje Zachodu uznały te wybory za sfałszowane przez białoruskie władze.
Mówią, że ich syn czuł się bezpiecznie w Unii Europejskiej, najpierw w Polsce, gdzie przeprowadził się w 2019 roku, potem na Litwie. Podczas wakacji ze swoją dziewczyną w Grecji, skąd w niedzielę odleciał jego samolot Ryanair w drodze na Litwę, jego ojciec powiedział, że Roman nie mógł przewidzieć takiej sytuacji. - Był na pokładzie samolotu zarejestrowanego w kraju UE… Leciał z kraju UE do kraju UE! - mówił.
Dmitrij z zadowoleniem przyjął działania podjęte przez unijnych przywódców wobec Białorusi na niedawnym szczycie w Brukseli. Mowa o planowanych sankcjach gospodarczych jakie mają być nałożone oraz zamknięcie białoruskiego nieba dla samolotów z krajów Unii Europejskiej. Sądzi, że to może pomóc w uwolnieniu jego syna.
Roman Protasiewicz urodził się rok po dojściu do władzy prezydenta Białorusi Aleksandra Łukaszenki w 1994 roku. Interesował się dziennikarstwem, szybko rozpoczął działalność polityczną. Był za to wielokrotnie aresztowany, spędził tygodnie za kratami.
Jego mama wciąż nie może uwierzyć w to, że białoruskie władze użyły myśliwca, by zmusić samolot, na pokładzie którym był jej syn, do lądowania w Mińsku.
