Cofnijmy się jeszcze na chwilę do Pana kariery. Kiedy ostatni raz Pan startował i co zadecydowało o odłożeniu tyczki do magazynu?
Ostatni raz brałem udział w zawodach w lipcu 2014 roku w Szczecinie. Pokonałem wówczas poprzeczkę na wysokości 5,50. Ostatni rok był próbą godzenia studiów z treningami. Wychodziło mi to na średnim poziomie w obu dziedzinach życia. Była to dla mnie nieustanna walka z czasem. Na treningach zaczęło mi brakować motywacji. Nie czułem już radości ze skakania. Dlatego zdecydowałem się zakończyć karierę w 2014 roku.
Po zakończeniu 6-letnich studiów na Collegium Medicum zdecydował się Pan na pracę w tym kierunku.
Od jesieni rozpocząłem staż w szpitalu w Puszczykowie - miejscu zamieszkania mojej żony, który przygotowywał mnie do egzaminu na I stopień specjalizacji. Zdecydowałem się dalej kształcić jako ortopeda w urazach związanych ze sportem. Aby zdobyć II stopień specjalizacji zakończony egzaminem muszę się kształcić kolejne sześć lat. Znam tę dziedzinę życia od drugiej strony. Podoba mi się to. Chciałbym w przyszłości wspomóc medycynę sportową w Bydgoszczy. Obecnie jestem lekarzem rezydentem.
Czy dużo obowiązków ma młody lekarz?
Medycyna jak każda dziedzina naszego życia stale się rozwija. Nauka i praktyka pochłaniają mi dużo czasu. To obciążenie psychiczne i fizyczne, ale rekompensuje człowieka fakt, że mogę komuś pomóc.
Jakie wrażenia po pierwszych dniach pracy z reprezentacją?
Mam 30 lat, a czuję się jak młodzik, który zaczyna karierę. Na razie nie mam dużo pracy, jedynie drobne dolegliwości i niech tak pozostanie do końca mistrzostw.
Czy utrzymuje Pan kontakt z klubowym kolegą Pawłem Wojciechowskim, który szykuje się do startu w Rio de Janeiro? Ostatnio nasz mistrz świata miał kilka słabszych
startów. Czy kibice mogą się obawiać o jego formę?
Tak. Jesteśmy z Pawłem w stałym kontakcie SMS. Jestem spokojny o formę Pawła, który jest nieobliczalny, ale jednocześnie potrafi się przygotować na ważne zawody. Jeśli prześledzi się tegoroczny sezon najlepszych skoczków: Francuza Renaud Lavillenie czy mistrza świata Shawna Barbera widzimy, że obok udanych konkursów zdarzają się im także wpadki. Na przykład na mistrzostwach Europy w Amsterdamie Francuz nie zaliczył żadnej wysokości. Wszyscy szykują formę na igrzyska i za nie będą rozliczani.
Pan już zakończył karierę, ale żona Anna Jagaciak-Michalska w tym roku jest w życiowej formie?
Jesteśmy małżeństwem 4. miejsc. Ja byłem czwarty na mistrzostwach świata w Daegu - w 2011 roku. Teraz Ania podczas mistrzostw Europy w Amsterdamie zajęła 4. miejsce. W przeciwieństwie do mnie żona zareagowała odwrotnie. Nie czuła niedosytu. Po pięciu latach poprawiła rekord życiowy w trójskoku - 14,33 w eliminacjach, wynik z finału - 14,40 nie został uznany z powodu zbyt silnego wiatru. Do podium zabrakło zaledwie 7 cm. Jednocześnie rezultat ten był potwierdzeniem i dał prawo startu na igrzyska olimpijskie w Rio de Janeiro. Ania zyskała zastrzyk pozytywnego myślenia i chęć do dalszych treningów.
Sylwetka Łukasza Michalskiego: ur. 2 sierpnia 1988 w Bydgoszczy, skok o tyczce uprawiał od 13 roku życia. Medalista uniwersjady (złoto 2011) i juniorskich mistrzostw Europy (brąz 2007). Największy sukces 4. na mistrzostwach świata w 2011 roku - 5,85 (rekord życiowy).
Koledzy z bieżni
Łukasz Michalski nie jest jedynym byłym lekkoatletą pracującym na mistrzostwach świata w Bydgoszczy z naszą reprezentacją. Jednym z fizjoterapeutów jest były sprinter Radosław Drapała. W kategorii juniorów i młodzieżowców reprezentował barwy Zawiszy. Jego największy sukces to srebrny medal na mistrzostwach Europy juniorów w sztafecie 4x100 m (2005). Rekord życiowy na 100 m - 10,54.
- Po zakończeniu kariery ukończyłem licencjat w Poznaniu, a następnie studia na Collegium Medicum w Bydgoszczy na kierunku fizjoterapia. Z kadrą narodową współpracuję od 2011 roku. Opiekowałem się reprezentacjami już na mistrzostwach Europy i świata zarówno juniorów jak i seniorów. Mistrzostwa świata to moja kolejna impreza.
Na czym polega opieka fizjoterapeuty nad zawodnikami podczas mistrzostw?
- Dolegliwości są różne - mówi Radosław Drapała. - Po starcie rozluźniamy zawodnikom mięśnie, wieloboistom pomagamy przygotować się do kolejnych konkurencji. Jeśli jest potrzeba używamy różnych maści, plastrów, nastawiam kręgosłupy. To praca nienormowana. Czasami zaczynamy od godziny 7.00, a kończymy o północy. Przy 50-osobowej reprezentacji biało-czerwonych zawsze mamy wspólnie z kolegą z Poznania jakieś zajęcia.