Proboszcz parafii pod wezwaniem św. Mikołaja w Papowie zapewnia, że nikogo nie uderzył. Innego zdania są rodzice dzieci z klasy II i kilkudziesięciu mieszkańców, proszących kurię o
zmianę duszpasterza.
<!** Image 2 align=middle alt="Image 12621" >
- Podobnych zdarzeń bywało wcześniej sporo. Pojawiały się pojedyncze skargi na zachowanie księdza, który potrafi wpadać w furię z byle powodu i nie hamuje się przy dzieciach. Tym razem postanowiliśmy działać wspólnie. Poskarżyliśmy się dyrekcji szkoły. Zawiadomienie o tym, co się wyrabia podpisali wszyscy rodzice jedenaściorga uczniów klasy II - jeden z gospodarzy wspomina genezę sprawy, którą żyje dziś wieś. Rozmawiamy w jego domu. Atmosfera przypomina trochę tajne komplety. Pełna konspiracja. Kilkanaście osób ciśnie się przy stole, gospodyni roznosi herbatę. Każdy chce coś dodać, każdy ma uwagi do zachowania duchownego.
- Mój syn po tym zdarzeniu 13 września trafił najpierw do psychologa, potem do psychiatry. Stwierdzono zachowania depresyjne. Najgorsze nastąpiło dwa tygodnie później, gdy ksiądz próbował wmówić klasie, że wszystkim zdawało się tylko, a on wcale nie bił. Wtedy też wziął mojego chłopaka w obroty - matka Marka pokazuje w jaki sposób syn miał być szarpany. - Ksiądz krzyczał: „Przecież ja cię tylko obróciłem!” i „Jak ksiądz mógł uderzyć, przecież ksiądz nie bije!” Wmawiał dzieciom przez dwie godziny, że im się tylko zdawało! Dzieciak po tym zdarzeniu w ogóle mi się rozkleił. A teraz sąsiedzi wyrzucają go z podwórka. Słyszy: „Won, za to, co księdza spotkało!”
Matka Andrzeja mówi o klasycznym urazie. - Jak głowę przechylał na tę stronę, to strasznie go ucho bolało. Coś mu chyba tym szarpaniem uszkodził - kobietę najbardziej oburza próba tuszowania zdarzenia i wmawiania dzieciom, że źle widziały.
Datę 27 września zapamiętały także nauczycielki. Tego dnia najpierw ksiądz przekonywał dzieci, że bicia i szarpania nie było, potem krzyczał na wychowawczynię klasy i kierowniczkę szkoły. Aż się obie popłakały.
- To musiał być niezły spektakl, bo nie poznałam syna, gdy wrócił ze szkoły. Dzieciak w drugiej klasie mówi mi, „że się pomylił”, „źle widział” i nikogo ksiądz nie uderzył - wspomina jedna z matek. - Gdy go pytałam, jak to możliwe, że tak zmienia zdanie, on w końcu przyznał: „Ksiądz kazał tak mówić”. Dzieciak sam w końcu zrozumiał, że ksiądz kazał mu kłamać! Tego było za wiele. Podpisałam się pod tym zawiadomieniem.
W dokumencie mowa o próbie manipulowania dziećmi i wyzywaniu wychowawczyni klasy. „Ksiądz jest bardzo wybuchowy, dzieci boją się lekcji religii. Takie zachowanie księdza trwa od kilku lat” - czytamy.
Córkę by mi wykończył!
4 października na prośbę księdza doszło do spotkania z rodzicami i dyrekcją szkoły. Ksiądz zapewnił, że nikogo nie uderzył i nie ciągnął za uszy. Jego zdaniem, dzieci były sterowane przez kogoś.
<!** Image 5 align=right alt="Image 12624" >- Uderzyć to on potrafił już wcześniej. Moja córka dostała w głowę. Potem mówił, że to było w żartach. Specyficzne poczucie humoru ma nasz dobrodziej! - Kinga Karłowska jest zdeterminowana. Twierdzi, że dziś nie boi się ani księdza, ani jego zwolenników. - Dzieciak miał w szkole kłopoty, bo przyznał się, że rodzice na mszę jeżdżą do kościoła garnizonowego w Toruniu. Od razu córka była tą gorszą - nawet katechizmu dziecku nie dał, a potem maglował. Nie miałam wątpliwości, że do przyjęcia mi córkę wykończy nerwowo, więc postanowiłam do pierwszej komunii posłać ją w garnizonowym. Ale potrzebne było zaświadczenie o chrzcie. Co ja się za nim nachodziłam!
Pani Kinga zapewnia, że pierwotnie usłyszała od księdza: „W życiu nie dam tego zaświadczenia”. Ostatecznie jednak poskutkować miała metoda z butem w drzwiach. - Trzeba na niego krzyknąć, postraszyć skargą do dyrekcji szkoły. Inaczej niczego się nie załatwi - dodaje. - Jak się dzieciakowi skleiły dwie kartki przy pisaniu zadania domowego, ksiądz z satysfakcją wydrapał ogromną jedynkę i zamaszyście się podpisał. Wtedy nie wytrzymałam i odpisałam mu, żeby zainwestował w okularki, bo reszta zadania była stronę dalej.
Temat zeszytów ożywia rozmowę. Zeszyty to oczko w głowie księdza. Wystarczy kilka obejrzeć. Zasada ich prowadzenia jest dla wszystkich rodziców jasna - dzieciak przez dwie godziny lekcyjne bez przerwy słucha wykładu księdza i robi notatki w brudnopisie. Potem opowiada wszystko, co zapamiętał rodzicom, a ci biorą się do roboty.
- Kiedyś myślałam naiwnie, że zadanie domowe jest dla dziecka. I trochę, przyznam, zaniedbałam sprawę. Jak mój miał już kilka jedynek, sąsiedzi mi wreszcie powiedzieli, o co chodzi - zapewnia kolejna matka. - Potem starannie osobiście pisałam i rysowałam. Ksiądz był zadowolony, gdy temat opracowałam na przynajmniej sześciu stronach.
W innych zeszytach widać tę prawidłowość. Jeśli rodzic nie miał czasu, wykaligrafował zadanie jednym kolorem długopisu i zapełnił zaledwie cztery strony - na więcej niż czwórkę nie mógł liczyć. Siedem stron - szóstka!
<!** Image 3 align=left alt="Image 12622" >- Przecież wiadomo, że to nie nasze dzieci w drugiej klasie piszą to wszystko, bo nie są w stanie. Fikcja, ale miła sercu księdza - komentują parafianie, którzy zgodnie oburzają się na wysokość składek, których oczekuje proboszcz. - 50 złotych na prezent plus 20 na kwiaty. Kto nie daje, ten jest wytykany. Bywa, że podczas mszy ksiądz zwraca się do dziecka, którego rodzice nie wpłacili i biadoli, że wyrodny tata nie chce sakramentu dla niego.
Podobnych historii parafianie opowiadają dziesiątki. O niechęci do uboższych mieszkańców. O złamanych liniałach i rozbitych doniczkach, które dzieci mają odkupić, bo ksiądz się zdenerwował przez nie i zbyt silnie o blat trzasnął czy rzucił czym popadło o ziemię.
- Rzuca też zeszytami - wspomina jeden z mężczyzn. - Sąsiad wszedł kiedyś podczas lekcji z pytaniem, dlaczego jego córka przybiegła z płaczem po tym, jak ksiądz cisnął jej zeszytem o ziemię. A ksiądz na to, że zeszyt sam jej upadł, więc nie wie, skąd te łzy.
Pod listem do kurii o zmianę duszpasterza podpisali się wszyscy nasi rozmówcy. Łącznie na tym dokumencie jest 66 podpisów. Podobno zbierano je jeden dzień i tylko w Papowie i Łysomicach. - Nie mieliśmy czasu, działać chcieliśmy szybko - tłumaczą parafianie, którzy nie wróżą nam powodzenia w rozmowie z księdzem. - Jego niezwykle trudno zastać, a jak jest, to i tak nie otwiera.
Ksiądz mówi: Spisek
Rzeczywiście, włącznik dzwonka przytrzymać musieliśmy blisko minutę. Jednak drzwi plebanii się otworzyły.
- To spisek. Dawno już iskrzyło między dyrektorką szkoły i mną. Ona to wszystko inspirowała, żmijka jedna! - ksiądz kanonik, doktor Jan Pestka, nie ma wątpliwości, że padł ofiarą precyzyjnie przygotowanej intrygi. - To dyrektorka, która mnie nie lubi, musiała sterować nauczycielkami z filii szkoły w Papowie. One zaś ustawiały dzieci. Dzieci zostały spreparowane!
<!** Image 4 align=right alt="Image 12623" >Ksiądz Jan Pestka stanowczo zaprzecza, by kiedykolwiek kogokolwiek uderzył. - Nie używam też słów wulgarnych, co mi niektórzy przypisują - podkreśla. - A tamten chłopak przeszkadzał, nie uważał, więc go tak obróciłem - prezentuje dość dynamicznie. - To nauczycielki, namówione przez dyrektorkę, nagłośniły całe zdarzenie. Wcześniej uwag do mojej pracy nie było, dzieci entuzjastycznie na mnie reagowały. To też nie podobało się dyrektorce. Proszę, jaki list do mnie przysłała.
Kapłan prezentuje dokument z 19 września, czyli wysłany po zdarzeniu z Markiem i Andrzejem. Dyrektor zespołu szkół w Łysomicach, Hanna Rucińska, przypomina w nim księdzu o brakach w jego dokumentach. Chodzi o kwestionariusz osobowy, badania lekarskie, szkolenie BHP. Dyrekcja grozi rozwiązaniem umowy o pracę w przypadku nieuzupełnienia dokumentacji. - Odpisałem jej ostro - dodaje ksiądz. - Pewnie tym pismem ją zdenerwowałem.
Ksiądz zarzucił szkole bałagan w papierach, zagubienie części jego dokumentów, a nawet złośliwe ich niszczenie, zarazem zwrócił uwagę na wrogość dyrektorki w stosunku do jego osoby.
- To co mówią ci ludzie, to wszystko nieprawda. Nie ja ustaliłem wysokość składki na 50 złotych. Jeden z parafian z tym wyskoczył, a potem zresztą podpisał się na liście przeciwko mnie. Zeszyty wcale nie są obowiązkowe. Nie wiem, dlaczego rodzice je wypełniają zamiast dzieci - ksiądz zapewnia, że nie zna skargi do kurii, więc mu ją czytamy.
Zarzutów różnego formatu doliczyliśmy się piętnastu. Ksiądz na każdy reaguje tak samo - jednym słowem: „nieprawda”.
- Misja kanoniczna niezbędna do prowadzenia lekcji religii nie została mi odebrana, jak mówią ci ludzie. Sam się jej zrzekłem i przekazałem katechetce - wyjaśnia ksiądz. - Córka tej całej Kingi rzeczywiście była przyjmowana w Toruniu i nie podobało mi się to. Co to znaczy? Gminy przecież nie zmienia, to czemu parafię?
Proboszcz, o dziwo, zapewnia, że zna podpisy złożone pod pismem. Jego zdaniem, wiele jest fałszywych. Wie, że w jego obronie napisano kilka innych listów. - Zakazałem tego, ale wiem, że wierni coś wysłali.
Aktywnie bronią proboszcza
Dyrektor Hannę Rucińską poinformowaliśmy o jednoznacznej opinii księdza co do genezy konfliktu. Zareagowała spokojnie: - Zarzuty księdza kanonika nie znajdują oparcia w faktach.
Jedną z aktywnych obrończyń księdza jest radna Krystyna Łukomska-Krupa. - Ksiądz to dobry gospodarz. Jeśli ludzie sięgają w takie tabu jak Kościół, to co jest dla nich wartością? Telewizja? Pod listem do kurii podpisało się 240 osób.
Cienia wątpliwości co do genezy konfliktu nie ma Zofia Szczepankiewicz, przewodnicząca Zespołu Caritas przy parafii. - Dziecko prowadzone przez dorosłych będzie kłamać - zapewnia. - Wiem o tym dobrze, bo mam przygotowanie pedagogiczne i jestem po filologii rosyjskiej.
Podpisani przeciwnicy księdza boją się jego sojuszników. - Jesteśmy zaczepiani w sklepach, nachodzeni w domach. Sugerują nam, żebyśmy wycofali swoje podpisy, bo narobimy sobie kłopotu - zapewniają. - Na pozdrowienia ze strony naszych dzieci ksiądz nie odpowiada, dlatego one boją się spowiedzi u niego, która ich czeka.
Mamę Marka systematycznie nachodzą starsze panie. Twierdzi, że jest straszona. Wszyscy czekają na odpowiedź kurii. Minęły już ponad dwa miesiące.
PS Imiona dzieci zostały zmienione