Dla pana Owsiaka oczywiście, bo poszukiwacze haków zgotują mu teraz takie piekiełko, że obecny hejt będzie się wydawał tak mikry, jak „Domowe przedszkole” przy kinie dla bardzo dorosłych.
Sam mogę zresztą jeden haczyk dorzucić. Otóż pan Jerzy opowiadał mi podczas wywiadu, że w czasach szkolnych, niecnota, wagarował. Ba, na pierwsze wagary wyjazdowe udał się z kompanem do Torunia. I do tego musiały się tam dziać rzeczy przedziwne, bo po paru dekadach opowiadał o tym z takim błyskiem w oku, jakby dopiero co ganiał po starówce...
Cóż, o Orkiestrze przez ostatnie dni napisano wiele słów mądrych, ale też i tak durnych, że aż oczy bolą. Jakbyśmy nie mieli do czynienia z oczywistą oczywistością – nie tylko setkami uratowanych dzieciaków, ale też cudem tej jednodniowej terapii narodowej, którą funduje nam Owsiak. Bo raz do roku czujemy, że potrafimy być bajkowo solidarni, szczodrzy i kochani. A to bezcenne uczucie. I w sumie mało ważne, czy w tym roku rekord padł bardziej dlatego, że zagrała przekora wobec tych, co to Orkiestrze są wbrew, czy dlatego, że to kolejny efekt 500+, czyli wpompowania w naród pieniędzy.
A wracając do Nobla – ja jeszcze dołożyłbym Owsiakowi telewizyjną nagrodę Emmy. Bo przecież żaden teledinozaur mu nie podskoczy. Żaden „Klan” czy Sznuk Tadeusz. W końcu facet od 25 lat proponuje jeden format, właściwie bez zmian, a lud to kocha. A że w tym roku przy okazji pobiliśmy parę medialnych cudów? Bywa. Był cud żałosności z wymazywaniem serduszka, był cud amatorstwa, z bagatelizowaniem Orkiestry przez wielkie telewizornie. I nie chodzi mi tylko o TVP, bo to było jasne - ale Polsat też nie błysnął, wychodząc pewnie z założenia, że nie będzie za bardzo pochylał się nad imprezą TVN.
Na szczęście tłumy ludzi, choćby na bydgoskim rynku, miały te telewygibasy w najgłębszym poważaniu.