https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Królewicz, który robi zbroje

Renata Napierkowska
Andrzej Królewicz ma zakład kaletniczy, ale nie tylko zajmuje się naprawą toreb i wszywaniem zamków. Potrafi niczym płatnerz wykuć zbroję, zrobić kolczugę dla rycerza lub siodło dla konia.

Andrzej Królewicz ma zakład kaletniczy, ale nie tylko zajmuje się naprawą toreb i wszywaniem zamków. Potrafi niczym płatnerz wykuć zbroję, zrobić kolczugę dla rycerza lub siodło dla konia.

<!** Image 2 alt="Image 165616" sub="Andrzej Królewicz wykonuje prace nietypowe dla kaletnika. Robi, między innymi, kolczugi i zbroje rycerskie Fot. Renata Napierkowska">Od ilu lat zajmuje się Pan tym rzemiosłem? I jak to się stało, że robi Pan rzeczy zupełnie nietypowe dla kaletnika?

Na pomysł założenia zakładu kaletniczego wpadliśmy z żoną 20 lat temu. Wtedy na rynku był mały wybór towarów, ludzie chętnie naprawiali stare rzeczy. Zresztą tak naprawdę to firma figuruje na moją żonę. Podział jest taki, że żona wykonuje lżejsze prace, naprawy torebek, a ja zajmuję się ciężką robotą. Tak jakoś wyszło, że klienci zaczęli się zwracać z pytaniem, czy nie wykonam takiej czy innej rzeczy, więc pomyślałem czemu nie spróbować. Dziś robię tarcze, zbroje, pasy, kolczugi, siodła, sakwy, wszelkiego rodzaju okucia dla rycerzy, naprawiam siodła dla jeźdźców. Tylko mieczy nie kuję, bo to zajęcie dla kowala. Zajmujemy się również typowymi dla kaletnika pracami jak naprawa toreb, plecaków, wszywanie zamków, wymiana napów, guzików w kurtkach. Wielu moich klientów to motocykliści, którym trzeba zszyć skórzaną kurtkę, czy siodło na motocyklu, albo uszyć sakwę. Największą grupę klientów, jeśli chodzi o nietypowe dla kaletnika prace stanowią: kluby motocyklowe, Bractwo Kruków, chociaż przyjeżdżają rycerze z różnych zakątków kraju, a nawet zza granicy oraz hodowcy koni i osoby uprawiające jeździectwo. Nie naprawiam tylko parasoli i butów.

<!** reklama>

Kaletnik to nie jest dziś popularny zawód. Zwłaszcza, jeśli wykonuje prace typowe dla płatnerza, jak choćby kucie zbroi. Gdzie Pan się nauczył tego rzemiosła?

Moja babcia była powojenną inowrocławską krawcową. W tamtych czasach krawcowa szyła dosłownie wszystko. Nauczyłem się więc szyć przy babci, najpierw podpatrując jak pracuje, a potem sam próbowałem. Jeśli chodzi o uprząż dla koni i siodła, to miałem na wsi rodzinę, gdzie hodowano konie. Dawniej większość napraw każdy wykonywał sam, więc też podpatrywałem, jak to się robi. Jednak ta wiedza to za mało. Dlatego, jeśli robię stroje historyczne dla rycerzy czy Wikingów, to muszę sięgać do książek. Mam tu zresztą całkiem bogaty księgozbiór. Chociaż mało jest takich publikacji, gdzie są szczegółowe opisy, ale kilka takich książek znalazłem, jak chociażby „Broń w dawnej Polsce”, niemieckie wydanie „Waffen und rustungen”, albumy o życiu Wikingów i Indian, o koniach i uprzężach. Odwiedzam też muzea, gdzie zgromadzono dawne zbroje i patrzę na detale, obok których inni przechodzą obojętnie.

To niech Pan powie, czym się Pan teraz zajmuje? I ile na przykład kosztuje tak rycerski strój?

Robię „sukienkę” dla rycerza, czyli kolczugę. To miesiąc ostrej pracy. Na razie składa się z 10.500 kółek, jednak kiedy skończę będzie ich ponad 30 tysięcy. Taka „sukienka” waży od 11 do 12 kilogramów. Dawniej często kółka były dodatkowo nitowane, a pod kolczugę podkładano siano, a teraz watówki czyli taką pikowaną tkaninę. Zanim przystąpię do pracy muszę zrobić prototyp, policzyć wszystko, poskładać. Taka kolczuga może kosztować od 300 do 3 tysięcy złotych. Staram się zachowywać wzory i na przykład tarcze obijam prawdziwą skórą. Pracuję także nad przeróbką starego siodła jeździeckiego na rycerskie. Będą tu elementy ze skóry pokrytej włosiem i tkaniny gobelinowej. To też ponad miesiąc roboty. Naprawiam również siodła jeździeckie. Jak będzie trzeba, to jestem w stanie zrobić całą uprząż dla konia. Przy tej pracy przydają mi się różne zawody, których się wcześniej wyuczyłem.

To nie jest Pan z wykształcenia kaletnikiem? Jaki w takim razie jest Pana wyuczony zawód?

Kaletnikiem jestem tylko z powołania i zamiłowania. Pracowałem jednak w różnych zawodach i mam kilka wyuczonych fachów w ręku. Jestem z wykształcenia energetykiem cieplnym, tokarzem, ślusarzem i frezerem. Te umiejętności się mi dziś przydają.

Torebek i plecaków Pan jednak, jak widzę, nie szyje?

Dawniej, na początku, gdy rozkręcaliśmy interes zajmowaliśmy się szyciem toreb podróżnych, damskich torebek czy plecaków. Teraz to się nie opłaca. Zalewa nas chińszczyna. Chińskie rzeczy są bardzo tanie, a wykonane ręcznie dużo droższe. Takie szycie zajmuje dużo czasu, ale czasem łatwiej uszyć nową torebkę, niż naprawić. Na specjalne zlecenie, oczywiście szyjemy, ale dziś to rzadkość. Trudno zresztą o dobre polskie materiały. Jednak jeśli coś naprawiam, to staram się stosować skóry, a nie skaje, które są nietrwałe.

Ma Pan też sporą kolekcję staroci. To kolejna Pana pasja?

Wiele starych rzeczy się przydaje. Zbieram stare lampy naftowe, młynki, żelazka na dusze i węgiel, zegary, busole. Kilka lamp przerobionych na elektryczne ponownie przerobiłem na naftowe. To jednak robię tylko dla siebie, to moja pasja podobnie jak modelarstwo. Teraz kleję Trójcę Świętą hiszpański żaglowiec wojenny. Początkowo bawiłem się w klejenie kartonowych modeli, później pasjonowało mnie lotnictwo, a teraz szkutnictwo. Tak to się zmienia.

Widzę, że do pracy też używa Pan starych maszyn niemieckich Singer?

Tak to stara dobra firma. Mam ich kilka i mimo że są wiekowe, to jednocześnie wytrzymałe i niezawodne. Do pracy używam jeszcze dłuteł i kowadła. To moje podstawowe narzędzia obok są bardziej współczesne, jak chociażby nitownica.

Czy udało się Panu wykształcić następcę, który kiedyś przejmie warsztat i będzie kontynuował robienie kolczug i zbroi?

Nie ma chętnych do nauki tego zawodu. Większość napraw chłopaki, którzy należą do bractw rycerskich wykonują sami. Do mnie przychodzą z większymi rzeczami. Mam syna i córkę, jednak nie poszli w moje ślady? Syn prowadzi własną firmę, ale zajmuje się szyciem pościeli dla dzieci i wyrobem kojców dla kotów i psów. To zupełnie inna branża. Córka w ogóle wybrała inną profesję. Może namówię w przyszłości wnuka, by przejął zakład i kontynuował moją działalność, ale on ma dopiero 11 lat. Kaletnik to ciężki zawód, a młodzi dziś patrzą, by szybko zdobyć pieniądze i przy tym się nie napracować.

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski