<!** Image 1 align=left alt="Image 7254" >Wizja wędrownych ptaków, które lądując, powiedzmy, po locie z Gruzji na skąpanej w jesiennym słońcu tafli Zalewu Koronowskiego, przenoszą ptasią epidemię na nasze słodkie wróbelki, jaskółki czy gołąbki, przypomina apokalipsę, bynajmniej nie małą. I choć naukowcy uspokajają, że za to mała jest szansa, by w naszym klimacie ptasia plaga mogła przenieść się na ludzi, ja już gołąbka na ruszt nie wrzucę. A jeśli jednak, to wegetariańskiego. Tak czy siak, nawet gdyby ludzkość paść miała od ptasiej grypy, najpewniej nie stanie się to zaraz. Na razie więc większym utrapieniem Polaków jest grypa bezprzymiotnikowa, którą mimo 20 stopni ciepła w południe widać już po czerwonych nosach i słychać, a psik!, w szkołach oraz biurach. Budującym znakiem zmiany świadomości jest natomiast to, że czerwone nosy powoli przestają już być wyłącznym utrapieniem ich posiadaczy oraz kochających połowic. Przejmować się naszym zdrowiem zaczynają także pracodawcy. Nie w wyniku gorącej miłości oczywiście, lecz w wyniku chłodnej kalkulacji. Objawia się to coraz częstszym uszczęśliwianiem personelu darmowymi szczepieniami przeciwko grypie. Kto nie wierzy, niech sprawdzi w przychodniach. Oczywiście, że lepiej teraz wyłożyć na profilaktykę niż później na zastępstwo powalonej gorączką bez-siły roboczej. Czekam teraz, aż ci sami pracodawcy zrozumieją, że wypoczęty i zrelaksowany pracownik jeszcze lepiej się spisuje niż po prostu niezagrypiony. Może za stolicy przykładem pojawią się w bydgoskich firmach abonamenty na baseny, mecze, do klubów fitness czy kin. Ech, mnie też chyba grypa bierze, bo zaczynam majaczyć...
Koszący lot grypy

Wizja wędrownych ptaków, które lądując, powiedzmy, po locie z Gruzji na skąpanej w jesiennym słońcu tafli Zalewu Koronowskiego, przenoszą ptasią epidemię na nasze słodkie wróbelki