Inowrocławianin Edmund Borowski do Meksyku poleciał jako członek sztafety, ale o medal się nie otarł. Przegrał wewnętrzną rywalizację, która odbyła się na miejscu.
<!** Image 2 align=none alt="Image 158828" sub="Polska sztafeta z Edmundem Borowskim w składzie (pierwszy z prawej) przed wylotem do Meksyku. Dziś tamte dni inowrocławianin wspomina ze wzruszeniem / Fot. Archiwum">Trener zarządził bieg na 300 metrów pomiędzy dwoma rywalizującymi o ostatnie miejsce zawodnikami.
<!** reklama>- Przegrałem nieznacznie z Jankiem Balachowskim - wspomina Edmund Borowski, dla którego nie była to pierwsza wizyta na stadionie „Azteca”. Uczestniczył on bowiem wcześniej w rekonesansie polskiej reprezentacji. Chodziło o sprawdzenie, jak organizmy sportowców radzą sobie z wysokością 2,5 tysiąca metrów.
Na olimpiadzie ściskał kciuki za swoich kolegów, którzy jednak zajęli miejsce najgorsze z możliwych - czwarte. Do kraju wrócił więc bez medalu i jego największym osiągnięciem pozostało złoto w sztafecie na Mistrzostwach Europy w 1966 roku w Budapeszcie.
<!** Image 3 align=right alt="Image 158828" sub="Fot. Jarosław Hejenkowski">Sukcesy wtedy też „oblewano”, choć alkohol był wówczas tematem tabu w mediach. Ale oczywiście, napoje wyskokowe sportowcom nie były obce.
- Nieraz pozwalaliśmy sobie trochę wypić, lecz był problem jak trenerzy się o tym dowiedzieli. Pamiętam takie zgrupowanie w Spale, gdy w pięciu poszliśmy do lokalu i każdy stawiał kolejkę. Byliśmy wtedy już znani, więc jakiś kelner zadzwonił do ośrodka, przyjechał trener i była afera - przyznaje ze śmiechem nasz rozmówca, wspominając choćby wizytę stu holenderskich sportsmenek w Warszawie, które tak polskim biegaczom zakręciły w głowie, że zapomnieli, która jest godzina i spóźnili się do hotelu.
Kwestia dopingu sportowcom nad Wisłą była wtedy jednak jeszcze nieznana.
- Choć już niektórzy wspominali, że Amerykanie, Rosjanie, czy Niemcy ze wschodu mogą być jakoś wspomagani - mówi Edmund Borowski, który w latach 70. zakończył karierę biegacza.
Jako, że był na etacie wojskowym, zaczął pracować z Zawiszy. Przez 4 lata był masażystą piłkarzy, którzy wchodzili wtedy do I ligi, a trzeba pamiętać, że w Bydgoszczy piłkę kopały wtedy takie gwiazdy jak Boniek czy Miłoszewski. Zajmował się też koszykarzami Astorii, a później wrócił na stare śmieci, do rodzinnego Inowrocławia. Spotkać go można na każdym meczu koszykarzy Sportino, którym nie tylko kibicuje, ale nawet czasem chodzi na treningi. Pozostała w nim wciąż żyłka sportowca i lubi podglądać wysiłek, choć sam już nie biega.
Rekordy Biegacza
- 100 metrów - 10,4 sek.
- 200 metrów - 21,1 sek.
- 400 metrów - 46,5 sek.