https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Jazda na maksa, czyli karnawał

Małgorzata Oberlan
W „Kredensie” najlepiej wyrywa się dzianych facetów. W „Blue Velvet” najtaniej kupisz piguły, a we „Flisie” - piwo. Karnawał nastolatków trwa przez cały rok.

W „Kredensie” najlepiej wyrywa się dzianych facetów. W „Blue Velvet” najtaniej kupisz piguły, a we „Flisie” - piwo. Karnawał nastolatków trwa przez cały rok.

<!** Image 2 align=right alt="Image 14873" >Monika, Aneta i Paula mają po 16-17 lat i dobre rozeznanie w życiu rozrywkowym miasta. - Niektórzy na ubaw wyrywają się za Toruń, ale zimą taka opcja nas nie kręci - mówią. - Zresztą, u nas też jest jazda na maksa.

Afera nakręcona niedawno przez media wokół dyskoteki w Cichem koło Brodnicy większość nastolatków po prostu śmieszy. Alkohol? Narkotyki? Sex w toalecie? - Przecież to się dzieje wszędzie - rozkłada ręce Monika, ładna blondynka w obcisłych dżinsach.

Trans przed ołtarzem

- Latem, kiedy wychodzisz z jakiejkolwiek dyskoteki w terenie, zawsze z krzaków wystają czyjeś tyłki - opowiada Monika. - Zimą życie toczy się w lokalach, a sex w toalecie. No, chyba, że tak jak np. w „Blue” jest osobny pokój za toaletami na te sprawy. To są normalne rzeczy, tylko starzy niekoniecznie muszą o tym wiedzieć. Najlepiej zresztą, jak nie wiedzą...

„Blue Velvet” to klub urządzony w byłym zborze ewangelickim na toruńskim Rynku Nowomiejskim. W dziennym świetle wrażenia nie robi: wielka sala, wybetonowane klepisko, pod ścianami kanapy i drewniane stoły. Przy końcu sali, na przeciwko wejścia - dwa schodki i scena. Nad nią - telelebim, nazywany przez bywalców „ołtarzem”. - Jak ubierzesz coś białego, ultrafiolet ekstra to podkreśla - opowiada Aneta.

Ołtarz, zakrystia, chór

Poewangelicki zbór w Toruniu został zdesakralizowany tak dawno, że nikt już nie pamieta jego pierwotnych funkcji. Inaczej jest w Wieldządzu, wsi w okolicach Wąbrzeźna, gdzie ewangelicki kościół nie miał żadnej świeckiej przeszłości. Dla mieszkańców urządzenie w nim dyskoteki było pewnym szokiem. Niektórzy do dziś nie bardzo godzą się ze zmianą przeznaczenia budynku, z tym, co wyprawia się w miejscu dawnego ołtarza, w zakrystii czy w innych zakamarkach. A gości z okolicznych wsi i miasteczek zwożą tu w sezonie co tydzień pełne autokary. Przyjeżdżają też, traktując rzecz jako atrakcję, młodzi z dość odległych miejscowości.

Najgorsze strony „Blue” to, zdaniem dziewcząt, syf w toaletach, zbyt często pokryte wymiocinami schody, i dilerzy. - Tu kupisz praktycznie wszystko i na ogół tanio. Najtańsze tablety już za 5 złotych - ciągnie Aneta, zastrzegając, że sama nie bierze („nie chcę mieć pryszczy na twarzy”). - Jeśli chcesz przetańczyć całą noc na maksa, musisz się jakoś wzmocnić.

Polowanie na towary

Towar, świeże mięsko - tak mówi się i o dziewczynach, i o chłopakach. Towar się „obczaja” (czyli ogląda), a potem wyrywa.

- W „Blue”, „Papai” czy „Areszcie” możesz wyrwać fajnego kolesia, ale nie faceta - zdradza Paula. - Na tych dzianych, takich nawet pod 40., to poluje się w „Kredensie”, „Szwejku” czy „Hipnozie”. Problemem na początku jest to, że do niektórych lokali wpuszczają dopiero od 18 albo nawet od 21 lat. Ale to się da przeskoczyć. Po pierwsze: wszelkie dokumenty się pożycza. Po drugie: trzeba się poznać z ochroniarzami. Po trzecie: jak wchodzisz z facetem, rzadko kto się już czepia. Ale jak dziewczyna jest dobrze ubrana i umalowana, to nigdzie nie ma problemu.

Co zrobić, żeby nie być „kozą” (inaczej: wieśniarą, czyli źle ubraną laską)? Bez obciachu możesz włożyć krótką spódniczkę (im krótsza, tym lepsza) i krótką bluzeczkę, odsłaniającą kolczyk w pępku i tatuaże. „W porzo” są też obcisłe dżinsy-biodrówki. Buty koniecznie na obcasie. Włosy długie, prostowane, rozpuszczone. No i makijaż. Tak, żeby twarz świeciła w ultrafiolecie. - Generalna zasada: uwydatnić wszystkie walory. No, chyba że masz odstające uszy - śmieją się dziewczyny.

Obciachowy koleś to z kolei ten, który pojawia się w dresach Alladyna (szerokie, krok w kolanach), niemodnej kolorowej bluzie lub... rozklejonych adidasach. - To żenada. Obczajasz takiego od góry do dołu, wszystko jest w porządku, dopóki nie zejdziesz do butów. Co drugi ma brudne albo stare - krytykuje Monika.

Dymy trzeba przetrwać

Bijatyki i brutalne zachowania imprezowiczów czy ochroniarzy zdarzają się prawie wszędzie. - Nawet w takim porządnym „Kredensie” - podkreśla Aneta. - W weekendy przychodzi tam mnóstwo ludzi, a sala jest ciasna. Wystarczy, że jeden nerwowy zahaczy w tańcu drugiego i afera gotowa.

- Agresywni ochroniarze zdarzają się wszędzie - dodaje Monika. - Nie raz widziałam, jak potrafili wyciągnąć kogoś z tańczącego tłumu, ze środka sali i wyszarpać za ubranie na schody. Wiadomo, że jak jest kilku na jednego, ten jeden zawsze skończy obity. Pamiętam, jak mojego kolegę pobito przed lokalem przy Podmurnej. Miał złamaną szczękę, na pogotowiu założyli mu specjalne klamry. Starzy bardzo się zdziwili, jak wrócił „od kolegi” rano w takim stanie...

Na dymy nie ma rady. Trzeba je przetrwać w bezpiecznym miejscu, w żadnym wypadku w nic się nie mieszać i trzymać się z daleka od ewentulanych czynników interweniujących, typu policja - tyle wiedzą dziewczyny. - Alkohol, tablety i speedy wkręcają niektórym świra.

Z kościoła do klubu

Paula pierwszy raz poszła na prawdziwa imprezę, gdy miała 15 lat. To była „Kotłownia”, przy studenckich akademikach. Dostała pożyczoną legitymację studencką, więc pieczątkę przy wejściu postawiono jej bez problemu. - Potem co sobota mówiłam w domu, że idę na noc do koleżanki. Uczyć się, albo na urodziny, albo tak, po prostu - opowiada. - Starzy coś „zjarzyli” po około roku. Ale już było za późno - śmieje się nastolatka.

- Nigdy starym się nie mówi „idę na dyskotekę”. To podstawowy błąd - ostrzega Aneta. - Wtedy słyszysz od razu: „o północy w domu” i ubaw z głowy. A do klubów chodzą prawie wszyscy. Jeden zaczyna jak ma 15 lat, drugi jak 17, ale prędzej czy później, każdego tam spotkasz.

Dziewczyny clubbing uwielbiają i wykorzystują wszystkie okazje, by o imprezę zahaczyć. W Wigilię miały szczery zamiar wytrwać na pasterce, ale coś je podkusiło i wylądowały w pubie, gdzie zresztą trudno było znaleźć wolne miejsce.

- Gdybym kiedyś miała córkę, poszłabym z nią do klubu - zapowiada Monika. - Żeby zobaczyć, gdzie i z kim się bawi. Ale myślę, że jak z narkotykami i innymi sprawami będzie jeszcze gorzej, to chyba bym jej zabroniła imprezowania...

PS. Imiona bohaterek zostały zmienione.

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski