Hugo Kranz był niemieckim oficerem. Przebywał w sowieckiej i polskiej niewoli. Pod koniec 1946 roku zbiegł do Niemiec. Tam zamiast dom zobaczył wielki lej po bombie i dowiedział się o śmierci swoich bliskich.
<!** Image 2 align=right alt="Image 94620" sub="Władze PRL postanowiły wykorzystać jeńców niemieckich do odbudowy kraju. W tym celu skierowano ich do pracy
w kopalniach na Górnym Śląsku, zakładach przemysłowych oraz gospodarstwach rolnych. ">Po zakończeniu II wojny światowej ponad dwa miliony żołnierzy Wehrmachtu trafiło do sowieckiej niewoli. Zgodnie z konwencją genewską, zaraz po zarejestrowaniu powinni zostać zwolni do domów. Jednak rzeczywistość była zupełnie odmienna.
W głąb Syberii
ZSRR traktował żołnierzy niemieckich jak pospolitych zbrodniarzy wojennych. Większość rozstrzelano po zatrzymaniu. Ocalałych wywieziono w głąb Syberii. Tam przebywali w specjalnych obozach karnych. Ciężka praca fizyczna w ponad 40-stopniowym mrozie, ograniczone racje żywnościowe powodowały ogromny wzrost śmiertelności wśród jeńców. Ponad 1,5 miliona z nich nigdy już nie ujrzała swoich domów.
Do pracy w kopalniach
<!** reklama>Dużo większe szanse na przetrwanie mieli ci, którzy znaleźli się w polskiej niewoli. Władze PRL postanowiły wykorzystać jeńców do odbudowy kraju. W tym celu skierowano ich do pracy w kopalniach na Górnym Śląsku, zakładach przemysłowych oraz gospodarstwach rolnych. Z inicjatywy Ministerstwa Bezpieczeństwa powstała sieć specjalnych obozów. Na Pomorzu największy znajdował się w Potulicach koło Nakła. Wszyscy Niemcy, którzy w nim przebywali, bardzo boleśnie wspominają to do dzisiaj.
W sowieckiej niewoli
- Pod koniec stycznia 1945 roku podczas krwawych walk na Pomorzu dostałem się do sowieckiej niewoli - zaczyna swoją opowieść Hugo Kranz, były oficer Wehrmachtu, więzień obozu w Potulicach, obecnie zamieszkały w Niemczech.
<!** Image 3 align=left alt="Image 94620" sub="Powstały obozy pracy dla jeńców. Na Pomorzu największy był w Potulicach ">Miał dużo szczęścia, że nie został rozstrzelany przez Rosjan. Zapewne uratowało go to, że służył w zwiadzie i stanowił cenne źródło informacji dla NKWD.
- Po schwytaniu żołnierze radzieccy pozbawili mnie wszelkiej godności. Zerwano mi pagony i odebrano pas. Straciłem pamiątkowy zegarek po ojcu oraz nowe oficerki. Musiałem iść boso w kilkustopniowym mrozie. Po około dwóch godzinach marszu dotarłem do punktu zbornego. Tam zobaczyłem wstrząsający obraz. Na leśnej polanie znajdowało się masę niemieckich uciekinierów. Byli to głównie starcy, kobiety i dzieci. Wyglądali przerażająco. Dokuczały im głód i zimno. Widać było, że mieli już dosyć wojny - wspomina jeniec.
W obozie pracy w Potulicach
Po tygodniowym pobycie w punkcie zbornym Hugo Kranz znalazł się w areszcie NKWD. Przeszedł serię przesłuchań, po czym w maju 1945 roku przekazano go Polakom.
Trafił do obozu pracy w Potulicach koło Nakła. Jego kolegów spotkał o wiele cięższy los. Znaleźli się w transportach kolejowych zmierzających na Syberię. Nigdy już nie powrócili do rodzinnych domów. W Potulicach Kranza umieszczono w drewnianym baraku wraz z niemieckimi cywilami. Warunki były bardzo trudne. Panował głód, smród i szerzyły się epidemie chorób.
<!** Image 4 align=right alt="Image 94620" sub="Ponad dwa miliony żołnierzy Wehrmachtu trafiło do sowieckiej niewoli">- Spaliśmy na drewnianych pryczach. Codziennie o różnych porach dnia i nocy odbywały się apele. Gnano nas do ciężkiej pracy fizycznej. Wielu starszych ludzi i dzieci nie mogło tego wytrzymać. Umierali z wycieńczenia na moich oczach. Nie mieliśmy żadnego kontaktu z rodzinami - mówi Hugo Kranz. Jego koszmar trwał do czerwca 1946 roku. Wtedy to na Pomorzu zaczęły się kolejne wysiedlenia ludności niemieckiej. Część zwolnionych z obozu cywili wywieziono za Odrę. Natomiast młodych, silnych żołnierzy oddelegowano do pracy w przemyśle i rolnictwie. Kranza wysłano do małej wioski niedaleko Czerska.
U polskich gospodarzy
- Polscy gospodarze byli bardzo dobrzy. Traktowali mnie przyzwoicie. Spałem na wygodnym łóżku w oddzielnej izbie. Dano mi cywilne rzeczy. Nie żałowano dobrego jedzenia i picia. Chociaż praca na roli nie była lekka, w porównaniu z obozem w Potulicach był to istny raj - opowiada Hugo Kranz.
Gdy przebywał na wsi, nikt go nie pilnował. Wtedy właśnie pomyślał, że jest to doskonała okazja do ucieczki. Przez kilka miesięcy nauczył się podstaw języka polskiego. Zgromadził zapasy żywności. Brakowało mu jedynie dokumentów i map.
Ucieczka za Odrę
- Pewnego jesiennego wieczoru 1946 r. zdecydowałem się na ucieczkę - mówi. - Gdy cała wieś zasnęła, ukradkiem opuściłem gospodarstwo. Szedłem lasami, aby nie natknąć się na patrole wojskowe. Gdy skończyła się żywność, jadłem leśne runo i piłem rosę. Po miesiącu tułaczki dotarłem do przygranicznej miejscowości Krzywin.
W pierwszych latach po wojnie granica polsko-niemiecka nie była pilnie strzeżona. Panował potworny bałagan. Na zachód podążały transporty z wysiedlonymi Niemcami. Z alianckich stref okupacyjnych powracali polscy więźniowie z obozów koncentracyjnych. Wszędzie w przygranicznych miejscowościach roiło się od przemytników. Była to najlepsza okazja do ucieczki.
- Późną nocą przeprawiłem się na drugi brzeg Odry. Ukryłem się w lesie. Rankiem doszedłem do miejscowości Schwet Oder. Tam pomogli mi rodacy. Dostałem jedzenie, nowe ubranie i dokumenty. Po tygodniu dotarłem do rodzinnego Drezna. Miasto było doszczętnie zniszczone przez bombardowania. Na ulicach panoszyli się Rosjanie. W miejscu, w którym dawniej stał mój dom, znajdował się głęboki lej po bombie. O tragicznej śmierci rodziny dowiedziałem się od sąsiadów mieszkających po drugiej stronie ulicy. Kompletnie się załamałem. Trafiłem do szpitala. Dopiero po kilkunastu miesiącach zdołałem odzyskać równowagę psychiczną - kończy swą opowieść Hugo Kranz.
Warto wiedzieć
Jeńcy niemieccy w polskich obozach
ZSRR po zakończeniu działań wojennych w ramach odszkodowania przekazał Polsce 50 tysięcy niemieckich jeńców.
Największe obozy pracy, w których przetrzymywano żołnierzy, Wehrmachtu znajdowały się w: Potulicach, Lesznie-Gronowie, Jaworznie oraz Sikawie.
Ostatnim jeńcem II wojny światowej był Węgier Andreas Toma, który opuścił Rosję w sierpniu 2000 roku.