<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/blazejewski_krzysztof.jpg" >Lubimy i jedno, i drugie. Stawiać na piedestale, chwalić pod przysłowiowe niebiosa, idealizować do oporu. Tak samo, jak z tegoż piedestału zdejmować, a jeszcze lepiej zrzucać. Najlepiej na bruk. Pół biedy, kiedy intencje można określić jako czyste i szlachetne, a przynajmniej mieszczące się w pojęciach etyki. Gorzej, jeśli te intencje są czysto merkantylne, a owa ideowość stanowi tylko przykrywkę.
W polskiej rzeczywistości zarówno idealizacja, jak i później odbrązowianie stało się pewną tradycją. Z przeszłości wiele takich przykładów zaczerpnąć można, a i dziś ich nie brakuje. Stale poszukujemy autorytetów, a kiedy wydaje się, że już je znaleźliśmy, ktoś nagle zasiewa wątpliwość i niewiarę, aż czujemy się skołowani całkowicie. Właśnie ukazała się książka ponoć naruszająca dobra osobiste Ryszarda Kapuścińskiego. Głosów ją oceniających jest bez liku. Od osądzających od czci i wiary autora, który był przecież uczniem i przyjacielem wielkiego reportażysty, po zdania pełne aprobaty. Nie wiem, jakie są rzeczywiste intencje autora, Artura Domosławskiego. Czy, jak deklaruje, „sprzedanie pełnej prawdy”, czy też zarobienie niemałych, jak się domyślam, pieniędzy na swojej wiedzy o życiu Kapuścińskiego.
<!** reklama>Przyznam, że nigdy nie lubiłem wnikać w pisarskie biografie. Uważam, że słowo pisane ma swoje życie, zupełnie niezależne od tła i okoliczności, w jakich powstało. Kto lubi wokół niego grzebać, niech grzebie. Narażając się zawsze na pytanie: a właściwie po co? I ono niech stanowi klucz do tej książki.