Niestraszne im korki uliczne, objazdy czy brak miejsc do parkowania. Wcisną się wszędzie, dostarczą dla nas wszystko, co tylko zdołają udźwignąć.
<!** Image 2 align=left alt="Image 3174" >Ulice są zakorkowane. Przejazd, na przykład od dworca PKP do hali „Łuczniczka” zajmuje 20 minut, czasem pół godziny. Rower dotrze tam w połowę krótszym czasie - przekonuje Bogdan Albecki, szef firmy „Goniec Rowerowy”. Jego pracownicy w ciągu dnia nie schodzą z rowerowego siodełka, dostarczając wszelkie przesyłki, jakie tylko da się przewieźć rowerem. Najczęściej są to dokumenty, rachunki, jedzenie na wynos, drobne rzeczy wymagające natychmiastowego przetransportowania pod określony adres. - Zdarzyło się nawet, że jeden z moich ludzi wiózł komputerowy monitor. Zapakował go do wielkiego plecaka ze stelażem i jakoś zawiózł na miejsce - uśmiecha się Jacek Jaworski, szef bydgoskiego oddziału firmy. Skąd pomysł na taką firmę?
Bydgoszcz nie Nowy Jork
- Kocham rowery. W zatłoczonym centrum zawsze są szybsze od aut. Naturalnym pomysłem było dostarczanie przesyłek ludziom, którym zależy na czasie. Działalność, na razie w Bydgoszczy i Toruniu, rozpoczęliśmy w lutym tego roku - wyjaśnia Bogdan Albecki. Oczywiście Bydgoszcz to nie Nowy Jork, gdzie rowerowych kurierów krążą setki. - Na razie nie mamy aż tylu zamówień indywidualnych, by wyjść na swoje. Dlatego pozyskaliśmy dużego, strategicznego klienta - zdradza szef „Gońca Rowerowego”.
- Posłańcy rozwożą po mieście nasze rachunki i korespondencję firmową. Są szybcy i tani - przyznaje Stanisław Drzewiecki, prezes Miejskich Wodociągów i Kanalizacji. - Doręczają dokumenty i ponaglenia skuteczniej niż poczta. Listonosze wrzucają kopertę do skrzynki, skąd niekoniecznie ktoś ją wyjmie. Gońcy dają przesyłkę do rąk własnych, za potwierdzeniem odbioru. Jesteśmy bardzo z nich zadowoleni, może do takich usług przekonają się inne firmy - mówi Stanisław Drzewiecki. By zostać rowerowym kurierem, niezbędna jest żelazna kondycja. Posłańcy pokonują dziennie nawet około 100 kilometrów. Rower trzeba mieć swój, najlepiej solidnego „górala” czy uniwersalną maszynę trekkingową.
Sami maniacy
- Każdy kandydat może pojeździć dzień na próbę. Trzeba się przekonać, czy da radę, czy poradzi sobie ze sprawnym planowaniem trasy. Liczy się także zamiłowanie do rowerów. To w większości maniacy dwóch kółek, którym nie przeszkadza jeżdżenie całymi dniami o każdej porze roku - tłumaczy Bogdan Albecki.