<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/zaluski_mariusz.jpg" >Cóż, nie da się ukryć, że nasz były premier talent ma. I to niebywały. Talent do dawania pretekstów, dzięki którym magicy od pijaru z konkurencji mogą wymalowywać mu gęby że aż strach. Ciekawe, czy jakaś firma PR pomyślała o tym, żeby zatrudnić Jarosława Kaczyńskiego jako żywy Eksponat Zachowań Niepożądanych w Kontaktach z Ludem. Zaoszczędziłaby na sondażach.
Ostatnio pan premier sprowokował kanonadę internautów, gdy dorobił się gęby XIX-wiecznego przeciwnika postępu, co to nie rozumie Internetu, a internautów obraża srodze. Chodziło o wypowiedź, w której poddawał w wątpliwość zalety głosowania internetowego, przy okazji kwestionując światłość i odpowiedzialność ludzi spędzających sporo czasu w sieci. Zagotowało się jak zwykle, ale przy okazji zaczęła się też debata o naszym życiu w sieci, również w perspektywie obiegu popkulturalnego.
<!** reklama>Z Internetem jest bowiem tak jak z prawie wszystkim poza starymi westernami - są momenty białe, czarne, ale jest też sporo odcieni szarości. Sieć wpłynęła na nasze życie w stopniu kapitalnym, w warstwie użytkowej, rozrywkowej, edukacyjnej, ale też światopoglądowej. Popkultura epoki sieciowej to przecież megamultiplikacja efektów jeśli chodzi o gwiazdy i możliwość włączania się do obiegu tych, którzy wcześniej takich kanałów dostępu nie mieli. I to ta otwartość na świat jest nie do przecenienia. Jedną z moich ulubionych rozrywek internetowych jest chociażby pływanie po muzycznych serwisach społecznościowych, gdzie po paru kliknięciach wiem, co nowego dzieje się w klubach Montevideo, co jest teraz modne w Dakarze, a jak grają chłopaki z australijskiej prowincji.
Ale nie czarujmy się. Internet to też ta paskudniejsza gęba. Bo sieć to również tabloidyzacja popkultury do kwadratu, plotkarski tygiel do sześcianu, wylewanie się na plan pierwszy marginaliów. A dyskusyjna otwartość, wsparta anonimowością, to przecież również parada frustratów, którzy kiedyś mogli co najwyżej bazgrać po ścianach, a teraz na forach i blogach do woli mogą szczuć i obrażać.
Nie chciałbym tu oczywiście wyjść na XIX-wiecznego przeciwnika postępu, ale nie róbmy z Internetu bożka, jak to zdarzyło się niektórym po pijarowskim kiksie pana Jarosława. Jakkolwiek by było, zawartość sieci jest dokładnie taka, jak ta część społeczeństwa, która z Internetu korzysta. Czasami kreatywna, czasami wredna, czasami kompletnie bezrefleksyjna.
Wracając zaś do byłego premiera, którego nikt nie oświecił, że nie należy się boksować z młodzieżą - dostało mu się za oskarżenie internautów, że filmy porno oglądają i piwem popijają. A to, jak powiedział mi rozsierdzony do czerwoności kolega, podłe uogólnienie, bo są też tacy, którzy dyskutują o sztuce wysokiej albo przeglądają godzinami zasoby bibliotek. Tyle że jakoś tych od pornoli jest znacznie więcej. I to nie jest insynuacja, to statystyka.