https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Gap się w niebo, patrz pod nogi - podpowiadamy turystyczne "tipy"

Ewa Czarnowska-Woźniak
Wczasach, gdy cały świat nie był zamknięty w telefonie, by nie targać ze sobą bedekerów (o które też nie było łatwo), przed każdymi wakacjami robiłam notatki. Doświadczenie pokazało jednak, że najciekawsze wspomnienia z wyjazdów wpadały przypadkiem. Może warto z nich zrobić osobny przewodnik?
Wczasach, gdy cały świat nie był zamknięty w telefonie, by nie targać ze sobą bedekerów (o które też nie było łatwo), przed każdymi wakacjami robiłam notatki. Doświadczenie pokazało jednak, że najciekawsze wspomnienia z wyjazdów wpadały przypadkiem. Może warto z nich zrobić osobny przewodnik?
Gdy wujek Google nie pomagał jeszcze przygotowywać się do podróży, jej planowanie wymagało więcej wysiłku. Ale za to jakie przynosiły niespodzianki!

W czasach, gdy cały świat nie był zamknięty w telefonie, by nie targać ze sobą bedekerów (o które też nie było łatwo), przed każdymi wakacjami robiłam notatki. Doświadczenie pokazało jednak, że najciekawsze wspomnienia z wyjazdów wpadały przypadkiem. Może warto z nich zrobić osobny przewodnik?
Hola, hola La Liga, hola!
Jest koniec listopada. W Polsce ciemno i humor regularnie psują deszcz ze śniegiem. Namówiona przez hiszpańskolubną córkę decyduję się na (jak powiedzielibyśmy to dziś) „city break”. Kierunek Walencja. Miasto słońca i pomarańczy, dom paelli. Czasu starcza na wszystkie walencjańskie „must see”. Imponujące Miasteczko Sztuki i Nauki (Ciudad de las Artes y las Ciencias), miasto w mieście, z niezwykłą, futurystyczną architekturą, kryjącą i operę, i planetarium, i wielkie oceanarium. Wpisaną na Światową Listę UNESCO gotycką perłę - Giełdę Jedwabiu (Lonja de la Seda), symbol złotego wieku Walencji. Plaza de Toros (jeśli w kimś nie budzi sprzeciwu ta hiszpańska tradycja) – neoklasycystyczną arenę, jeden z największych w kraju placów korrid. Po słonecznym dniu, który zaprowadził nas też na plażę (gdzie kąpiący nie mają pojęcia, co to morsowanie) snuliśmy się wieczorem po okolicach Plaza del Ayuntamiento de Valencia (po prostu głównego punktu miasta, Placu Ratuszowego). W poszukiwaniu miejsca, gdzie można byłoby przysiąść nie wydając fortuny, oddaliliśmy się od głównego traktu. Tak długo „wybrzydzaliśmy” z wyborem, że w końcu, umęczeni, zdecydowaliśmy się ostatecznie na pierwsze z brzegu, mimo że wyglądało najgorzej z możliwych. Była to brzydka uliczka, na której hałasowała ekipa remontująca jakiś lokalik. Pocieszające wydawało się tylko to, że w barze, gdzie poprosiliśmy o sangrię i tapasy, siedzieli wyłącznie miejscowi. Gapiąc się bezmyślnie na robotników z naprzeciwka, dostrzegłam na ścianie kolorowy kafelek z napisami. Przewracająca oczami, znudzona córka zgodziła się je rozszyfrować.

- Tato, nie uwierzysz, co to za miejsce! - wróciła podekscytowana.

„18 marca 1919 roku Gonzalo Medina, Augusto Milego, Julio Gascó, Andrés Bonilla, Pascual Gascó i Fernando Marzal spotkali się w barze w Walencji z ambitnym zamiarem stworzenie drużyny piłkarskiej. 10 lat wcześniej założono Levante F.C., a miasto potrzebowało rywalizacji, która pomogłaby wystartować w sporcie, który wciąż balansował między amatorstwem a profesjonalizmem. Kto by pomyślał ponad 100 lat później, że stworzą jedną z najważniejszych drużyn w Hiszpanii - z 6 ligami, 7 Copa del Rey i 1 Pucharem UEFA” (za https://valenciasecreta.com). Już po powrocie doczytałam, że co do faktycznego miejsca powołania do życia znakomitego piłkarskiego klubu zdania ekspertów są podzielone, co nie zmienia faktu, że to przeznaczenie musiało doprowadzić fana hiszpańskiej La Ligi dokładnie pod ten adres…
A znienacka wpadasz na „Idiotę”
Podobna historia zdarzyła mi się wcześniej we Florencji. Kulturowego odkrycia doznałam przypadkiem znów w towarzystwie osoby, dla której taka niespodzianka miała swój ciężar gatunkowy. Moje doświadczenia z Florencją składają się zresztą z kilku rat. Najgorszym błędem, jaki można popełnić, jest moim zdaniem upór „turysty jednodniowego”, który chce zaliczyć jak najwięcej atrakcji w jak najkrótszym czasie. W tym mieście byłam kilka razy, zawsze decydując się na nocleg. Tylko tak można docenić spokój wokół Duomo di Firenze, gdy spod katedry odpłynie lawa zwiedzających z zegarkiem w ręku. Tak trafiłam na wieczorny pochód ze sztandarami i zespołami muzycznymi reprezentacji florenckich dzielnic w renesansowych strojach. Tak w kompletnym spokoju siedziałam w kaplicy Medyceuszów pod ścianą ze szkicami Michała Anioła…

To też może Cię zainteresować

W ten sposób miałyśmy kiedyś z przyjaciółką ze studiów filologicznych tak dużo czasu, że bardzo za wcześnie pojawiłyśmy się na drugim brzegu Arno, z zamiarem zwiedzenia Palazzo Pitti, największego kompleksu muzealnego we Florencji. W planach było oglądanie kolekcji Rafaela i Tycjana, imponującej wystawy srebra, kostiumów, a potem odpoczynek w pięknych ogrodach z widokiem na miasto za rzeką. Czasu, jak wspomniałam, było dość, kaw i aperoli w jednej z kawiarń na placu też, zaczęłam więc bezrefleksyjnie oglądać witryny obok kawiarnianego ogródka. Między wyrobami ze skóry i misternymi mozaikami wzrok mi stężał… Niepozorna tablica na froncie kamienicy głosiła, że w tym domu, w latach 1868-1869, Fiodor Michajłowicz Dostojewski ukończył „Idiotę”… Po latach studenckich nocy spędzonych (hm, między innymi…) na dyskusjach o książkach, bezwiednie, jako dojrzałe kobiety, trafiłyśmy tam, gdzie światowa literatura napisała swoją historię. Sztuczne ekspozycje historii sztuki wracały we wspomnieniach rzadziej, niż ta iluminacja nad filiżanką włoskiej kawy.

James Bond spada z nieba

Zupełnie innego typu olśnienie spadło mi – dosłownie – z nieba kilka lat wcześniej. Kompletnie analogowy wyjazd rodzinny na grecką wyspę Korfu na początku wieku. Sprzętu mało, pieniędzy mało, pomysłów akurat tyle, ile można wyczytać z notatek. I cele wycieczek takie, żeby można było dojechać komunikacją publiczną w granicach wytrzymałości dziecka. Tak dotarliśmy na peryferia miasta Korfu. Starałam się przekonać małą córkę, że wizyta w maleńkim klasztorze, do którego trzeba będzie dotrzeć wąską groblą będzie super, sama w to jednak nie wierzyłam: po prostu uznałam, że jeśli będę zmuszona kolejny dzień spędzić nad basenami w hałaśliwym resorcie, będą to moje ostatnie wielkie greckie wakacje. Na miejscu zastał mnie zaskakujący widok. Na murku betonowej ścieżki prowadzącej do pocztówkowego monastyru z XVII wieku, klasztoru Vlacherna, siedziało mnóstwo ludzi. Zaczęłam się zastanawiać, jak to możliwe, żeby tak wielu turystów w tym samym czasie zmogło takie zmęczenie, że nie byli w stanie pokonać grobli? Odpowiedź nadeszła, a wręcz przyleciała, niebawem. Rozwiązaniem zagadki jest lotnisko na wyspie, z którego w sezonie niemal przez przerwy startują i na którym lądują samoloty czarterowe. W niedużej stolicy wyspy trzeba nawet na czas tych operacji zamykać pobliskie ulice. Lotnisko jest tak małe, że pas startowy kończy się praktycznie na wspomnianej grobli, co daje taki efekt, iż przy startach i lądowaniach samoloty trą niemal „brzuchem” o widzów siedzących na grobli. Ma się wrażenie, że można je prawie złapać za kółka, zanim wzbiją się w powietrze nad Morzem Jońskim. Dodatkowe efekty dźwiękowe i powietrzne są zaś takie, że trzeba mocno trzymać się (i dziecko) podłoża. Wspomnienie tego doświadczenia przykryło wszystkie wodne zabawy. Jakiś czas później doczytałam, że Korfu i Vlacherna były w 1981 roku planem zdjęciowym dla realizowanego tu dwunastego filmu o przygodach Jamesa Bonda (piątego z Rogerem Moorem w roli głównej), „Tylko dla Twoich oczu”. To natchnęło mnie do projektu odwiedzania w Europie miejsc, gdzie szalał 007, ale to materiał na zupełnie inną opowieść.

To też może Cię zainteresować

Historie turystycznych niespodzianek, na które trafiłam kompletnie przez przypadek, bez planu, mogą dziś, w dobie setek turystycznych blogów i vlogów nie robić wielkiego wrażenia. Może i do takich atrakcji można się dziś przygotować, bazując na potędze internetu. Dla mnie jednak te małe zaskoczenia urlopowe są do dziś dowodem na to, że lepiej iść na żywioł, mieć otwartą głowę, niż dobijać siebie i otoczenie precyzyjnym planowaniem wyjazdów. Uparłam się kiedyś we Włoszech, że przenocuję w domu, gdzie mieszkał Rafael, i był to jeden z gorszych noclegów, jakie pamiętam. Wymyśliłyśmy innym razem z przyjaciółką, że w Maladze zjemy obiad w knajpie należącej do Antonio Banderasa. Po godzinie bezskutecznego błądzenia (przed czasami nawigacji!) w upiornym upale, nikt już z nikim nie rozmawiał do końca dnia… Wakacje dobiegają końca. Może w następnym sezonie nawet ci najbardziej zorganizowani zechcą pomyśleć, że to, co najciekawsze, czeka na nich nad głową i pod nogami. Gdy się na to nie czeka.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Turystyka

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski