Nagminne opuszczanie lekcji to dla niektórych uczniów codzienność. Dla części z nich wagary stały się nawet sposobem na życie i ucieczką od kłopotów.
<!** Image 2 align=right alt="Image 26173" >Wagary to problem dla większości szkół i zdarza się nawet wśród uczniów pochodzących z tak zwanych „dobrych rodzin”.
Pobłażliwość rodziców...
- Faktycznie, zdarza się, że uczniowie opuszczają zajęcia - potwierdza Ewa Joachimiak, dyrektorka Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych w Świeciu. - Najczęściej do takich sytuacji dochodzi w „zawodówce”. Nie prowadzimy żadnych statystyk, ale ta przypadłość dotyka i dziewczęta i chłopców z różnych rodzin. Dla niektórych jest to pewnie sposób na odreagowanie, zapomnienie o własnych problemach i ucieczka od obowiązków szkolnych. Na dłuższą metę takie zachowanie nie wychodzi im jednak na dobre. Nie bagatelizujemy tego i zawsze staramy się odpowiednio szybko reagować. Zazwyczaj informujemy ich rodziców. Wielu z nich nie ma pojęcia, że ich dzieci wagarują. Są też tacy, którzy bagatelizują problem i wypisują im usprawiedliwienia. Młodzi ludzie nie mogą jednak liczyć na to, że ominie ich kara. Jeżeli rozmowa z ich opiekunami nie przyniesie pozytywnych efektów, to obniżona zostaje im ocena z zachowania. Nagminne opuszczanie lekcji może prowadzić również do skreślenia danej osoby z listy uczniów.
<!** reklama left>... nie wychodzi na dobre
Również szkoły średnie borykają się z tym problemem, chociaż już nie na taką skalę. Dyrektorzy przyznają jednak, że to zjawisko istnieje i chyba nigdy nie zniknie.
- W każdej szkole dochodzi do takich zdarzeń - wyjaśnia Cecylia Szupryczyńska, dyrektorka I Liceum Ogólnokształcącego w Świeciu. - Staramy się jednak je minimalizować. Jeżeli uczeń ma opuszczonych 10 godzin lekcyjnych, to powiadamiamy o tym jego rodziców. Z reguły są oni zaskoczeni i o niczym nie wiedzą. Są też jednak tacy, którzy tłumaczą swoje dziecko i usprawiedliwiają jego absencję. Jest to negatywna postawa, bo przez to młodzież uczy się kłamać, kombinować, a takie cechy prowadzą do braku odpowiedzialności w dorosłym życiu.
Nikt jednak nie jest w stanie o tym zjawisku powiedzieć więcej niż strażnicy miejscy, którzy codziennie mają do czynienia z wieloma młodocianymi „uciekinierami”.
- Gdybyśmy mieli łapać wszystkich, to bez przerwy mielibyśmy pełne ręce roboty - komentuje Janusz Dzięcioł, komendant Straży Miejskiej w Świeciu. - Najczęściej takie osoby spotykamy w parku, na terenie zamku i w mieście. Zazwyczaj tłumaczą się, że już dawno skończyli zajęcia, ale okazuje się, że tak nie jest. Odwozimy ich wtedy do szkoły i dalej zajmują się nimi pedagodzy. Zauważyliśmy jednak, że w tych placówkach, w których pracują strażnicy miejscy, nie dochodzi do takich sytuacji.