<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/zaluski_mariusz.jpg" >Tak naprawdę, to zawsze jakoś nie pasowali do obrazka. Albo za miękcy, albo za twardzi, albo za bardzo undergroundowi, albo za bardzo pop. Zawsze jakoś tak okrakiem. No a proszę, historia doceniła. Dzisiaj, kiedy T.Love kończy 25 lat, pisze się o zespole solidne księgi, wydaje specjalne płyty i trąbi o jednej z najważniejszych grup w historii polskiego rocka. I mówiąc szczerze, całkiem słusznie.
To zresztą grupa ważna nie tylko muzycznie, choć niektóre szlagiery zespołu katuje się po wszystkich radiach od lat. Ekipa Muńka Staszczyka to też - dzięki tej długowieczności - symbol losów ciekawego pokolenia. Generacji, która w dorosłość wchodziła w latach 80-tych, zachłystywała się pokusami kapitalizmu wczesnego w latach 90-tych, osiadała w dojrzałości w latach 2000, a teraz popada w nostalgię za odpływającą młodością. Pokolenia wyjątkowego też artystycznie, bo w jego wołaniu miesza się i motyw społeczny (w końcu naładowane jest wspomnienia i z PRL, i z kolejnych mutacji RP), i polityczny (od stanu wojennego do patologii demokracji), i undergroundowy (wszyscy najciekawsi artyści tamtych lat wywodzą się tak naprawdę z punk rocka). A to wszystko sprawia, że trochę inaczej postrzega się rolą muzycznego przekazu, z tą całą misyjnością i demonstracyjną niechęcią wobec przesadnych flirtów z „komerchą”.
<!** reklama>T.Love zawsze było inne i może to właśnie dzięki temu to Muniek dzisiaj jest i „celebrytą”, i niepokornym rockmanem jednocześnie. Pierwszy raz słuchałem ich bodajże w 1983 roku na festiwalu nowej fali w Toruniu i - mimo ostrości wczesnego repertuaru - była to jednak gromadka młodzianków z zupełnie innej szuflady niż najważniejsze wtedy punkujące zespoły, które dawały ówczesnym dzieciakom lekcję myślenia, a ówczesnym redaktorom okazję do pisania o młodzieży, która nie wiedzieć czemu tak nienawidzi swojej socjalistycznej ojczyzny. Kolejne lata to różne ukłony Muńka - zawsze najważniejszej osoby w grupie, b jak nie ma Radia Maryja bez ojca Tadeusza, tak nie ma T.Love bez Muńka. Ukłony w stronę popu, różnych modniastych trendów, przy próbach zachowania sznytu zespołu, któremu jednak o coś chodzi. A nie da się ukryć, że grupa Staszczyka miała to, czego zabrakło niegdysiejszym tuzom alternatywy - kapitalną zdolność do pisania przebojów. Bo, co tu dużo gadać, kiedy słucha się ich kawałków o Warszawie, Kingu i innych atrakcjach, to jasne jest, że bez wysiłku zapełniliby kilka płyt „The Best of…”.
T.Love to nigdy nie był zespół z mojej najważniejszej półki - ale teraz, kiedy kończą ćwierć wieku, trzeba zdjąć czapeczki z głów. Szczególne, że Muniek - przynajmniej sądząc z wywiadów – potrafi pokazać pokorę wobec świata, a zespół, w przeciwieństwie do wielu magików ze jego pokolenia, po prostu ładnie się starzeje. Przechodząc powoli bardziej w wiek dziadkowy niż tatusiowy. No a jak wiadomo, dziadkowie nie płaczą.