Wiadomości o efektach gospodarowania w bydgoskich spółkach komunalnych i takich, w których miasto ma częściowe udziały, są zaskakujące. Kto jak kto, ale samorząd akurat powinien być taką instytucją, która powinna być otwarta i przejrzysta dla mieszkańców i zarządzana z głową. Ekonomiczną co najmniej.
<!** reklama>
Tymczasem większość przedsięwzięć, w które wmieszała się Bydgoszcz jako podmiot gospodarczy, przynosi straty. I wcale nie chodzi o poczynania służące tzw. dobru ogólnemu, co jeszcze mogłoby ujść w tłoku. Kuriozalne wręcz wydaje się zestawienie dwóch sytuacji: oto hala „Łuczniczka” przynosi, i to niemały, deficyt, dlatego zapewne, że zbyt mało tam jest organizowanych imprez typu wystawienniczo-handlowego. Z drugiej strony takie samo centrum urządzono w Myślęcinku, które również przynosi straty. Na pierwszy rzut oka recepta wydaje się prosta: zlikwidować jedno z tych miejsc, wtedy może zyskiem z organizowanych imprez uda się chociaż pokryć koszty utrzymania. To jednak tylko teoria. Samorządy mają to do siebie, że lubią rozkwitać ponad miarę i przyzwoitość. Bo nie pochodzą z mianowania, ale z wyboru. O ile więc ktoś nie zanotuje naprawdę głębokiej wpadki, przez cztery lata się utrzyma. I będzie jeszcze miał szanse, i to niemałe, na jeszcze jedną kadencję.
Miejskie spółki mają to do siebie, że oferują dobrze płatne posady. Wybory z kolei niosą za sobą konieczność rewanżu za udzielone poparcie. I wszyscy w tym układzie są zadowoleni. A że wychodzi deficyt? Jaki deficyt, panie i panowie?