https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Człowiek, który przeszedł przez szybę

Jacek Kiełpiński
Otępiały od fenactilu, z twarzą bez wyrazu, przesiadywał na stołku koło pieca. Zamknięty w pokoiku, bez dostępu do ubikacji, oddawał mocz do butelki. Przez 15 lat pędził żywot „wiejskiego głupka”. Aż stał się cud...

Otępiały od fenactilu, z twarzą bez wyrazu, przesiadywał na stołku koło pieca. Zamknięty w pokoiku, bez dostępu do ubikacji, oddawał mocz do butelki. Przez 15 lat pędził żywot „wiejskiego głupka”. Aż stał się cud...

<!** Image 2 align=right alt="Image 43629" sub="W tej zagraconej klitce Henryk Onak, z piętnem schizofrenika, mieszkał przez lata. Dziś uznany został za zdrowego.">- Mam 63 lata. Ostatnie piętnaście pamiętam jak przez mgłę. Po takich lekach nie ma życia. Chce się spać, skupić się nie można na niczym, dni przelatują przed oczami jak jakiś film. Świat widzi się jak przez szybę. Wszyscy się odsuwają. Można zapomnieć, że warto żyć.

Henryk Onak ma dziś energii za dwóch. Od roku nie bierze psychotropów. Pamięta najdrobniejsze wydarzenia ze swego życia, daty, nazwiska i skomplikowane nazwy leków. Potrafi nawet pożartować ze swojej, jak już dziś wiadomo, rzekomej choroby psychicznej. Nie czuje nienawiści do ludzi, którzy zabrali mu 15 lat. Ma jednak żal. - Po pierwsze do żony, bo to ona stawała na głowie, żeby zrobić ze mnie wariata - mówi. - I do lekarzy, bo wierzyli we wszystko, co mówiła. Jakby miała na nich jakiś tajemny wpływ. Bo pewnie i miała...

Złe moce są w tym domu

Opowieści o wpływie tajemnych mocy i magii psychiatrzy, którzy przez lata widzieli u Onaka schizofrenię, nie mieli najpewniej okazji wysłuchać. Wywiad dotyczący jego osoby ograniczał się bowiem do rozmów z żoną. Jednak w tej historii od czarów uciec się nie da. Bo w XXI w. w tej podtoruńskiej wsi są one na porządku dziennym.

- Jakiś czas temu znaleźliśmy zdjęcie teścia z przekłutymi szpilką oczami i sercem - wspomina Monika Onak, synowa Henryka. - To chyba wszystko od tego. Fotografię spaliliśmy. Tak trzeba. My też nie wytrzymamy pod jednym dachem z teściową. Boimy się. Egzorcystę wezwaliśmy, ale nie pomogło. Pożar zniszczył nasz mały biznes, pieniądze się rozchodzą błyskawicznie. Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale naprawdę jest się czego bać.

Jadwiga Onak, żona Henryka, patrzy na dziennikarzy nieufnie. Jest po wylewie, porusza się przy pomocy tzw. łapy. Łapą ową potrafi - jak mówi mąż - czasem nieźle przywalić.

- Nie właź tu! Czego chcesz? Poszedł! - agresywnie reaguje na widok ślubnego. Byłego już ślubnego, bo jakiś czas temu na wniosek Onaka doszło do rozwodu. Sąd uznał winę żony, która sprowadziła sobie kochanka. Gdy gotowała dla niego obiady, „psychiczny” mąż mógł sobie najwyżej posmarować chleb margaryną.

- To wariat! Dusił mnie. Tutaj powalił na podłogę. Trzeba było dawno tę cholerę zamknąć w Świeciu na zawsze, człowiek miałby spokój - kobieta pokazuje opakowanie lekarstw psychotropowych. - Jak przestał brać, odbijało mu. Nie wierzcie w to, co mówi psychiczny!

Problem w tym, że Henryk Onak, po 15 latach życia z piętnem schizofrenika, uznany został za zdrowego. A to oznacza, że nigdy na schizofrenię nie cierpiał, ponieważ absolutne wyleczenie tej choroby jest niemożliwe. By uzyskać pomyślną dla siebie diagnozę, rolnik z podtoruńskiej wsi przez 4 miesiące badany był w szpitalu psychiatrycznym w Szczecinie i klinice psychiatrycznej w Bydgoszczy.

- To wariat! Oszukuje was! Przekupił tych lekarzy! - wykrzykuje kobieta. Jej były mąż prowadzi nas na piętro. Do pokoiku, w którym przewegetował ostatnich kilka lat. Mała, zagracona klitka. Chwila poszukiwań... i... Jest! Rolnik triumfująco wyciąga butelkę po soku „Pysio” pełną żółtego płynu.

- Musiałem sikać do butelki, bo żona nie pozwalała mi korzystać z łazienki. Nieźle wtedy musiałem śmierdzieć! - śmieje się. - Gdy syn zamurował wejście do swojej części domu, wiedziałem, że muszę uciekać. Tym bardziej, że już wtedy sąd decydował o przymusowym zamknięciu mnie w szpitalu psychiatrycznym i ważyła się sprawa mojego ubezwłasnowolnienia. Bałem się, że mnie zwiną siłą, tak jak to wcześniej na życzenie żony już robiono.

<!** reklama left>Syn Mirosław dość mętnie tłumaczy przyczyny odcięcia ojca od ubikacji na piętrze. - Musieliśmy to zrobić, bo przez pokój taty matka mogła wejść i grzebać nam w papierach. Mógł się załatwić u nas, gdy byliśmy w domu. Nie było chyba tak źle, tato, no nie?

Znowu wraca temat złych mocy. - Nawet znaczenie krzyżyków w rogach pokoi nie dało rezultatu ani sypanie soli pod oknami - wymienia syn. - Coś złego jest w tym domu, czego tak łatwo nie da się wygnać. Może ktoś kreta w pobliżu zakopał? Takie rzeczy działają. Dobrze, że ojciec uciekł mieszkać do krewnych. My też się stąd wyniesiemy.

Zgodnie ze sztuką psychiatrii

Dzieci Jadwigi Onak zgodnie zapewniają, że ojciec był zawsze spokojny, nigdy na nikogo ręki nie podniósł. Napisały nawet pismo w tej sprawie do Sądu Rejonowego w Golubiu-Dobrzyniu, który rozpatrywał konieczność umieszczenia pana Henryka w szpitalu wbrew jego woli. Sąd jednak nie zechciał przesłuchać świadków, którzy zamierzali zgodnie zeznać, że w konflikcie tym chodzi głównie o pieniądze. Sędzia uznał, że rozpatrywanie konfliktu rodzinnego nie ma znaczenia, gdyż najistotniejsza jest opinia sądowo-psychiatryczna, wydana przez dwóch toruńskich lekarzy - Macieja Masztalerza i Jana Koziełła. A ci potwierdzili diagnozę pochodzącą z 1991 r. „Rozpoznajemy u pana Henryka Onaka chorobę psychiczną - schizofrenię paranoidalną”. Uznali za fakt pochodzące od żony informacje o pogorszeniu jego stanu zdrowia. A skoro „Onak uważa, że jest zdrowy psychicznie (uważa, że choruje tylko na reumatyzm) oraz odmawia pobierania leków psychotropowych (...) - wymaga leczenia w szpitalu psychiatrycznym, gdyż w innym razie nastąpi dalsze pogorszenie jego stanu zdrowia psychicznego” - napisali w opinii.

Dziś doktor Koziełł z niedowierzaniem czyta wypisy szpitalne ze Szczecina i Bydgoszczy. To on zajmował się Onakiem podczas jego kilku pobytów w szpitalu przy Mickiewicza w Toruniu. - Robiłem wszystko zgodnie z zasadami sztuki - zapewnia. - Trudno jednak dyskutować z opinią kliniki. Nie wiem, jak do tego mogło dojść...

Doktor Koziełł zarazem stanowczo zaprzecza, by jego i kolegi opinia miała w życiu Onaka decydujące znaczenie: - O umieszczeniu w szpitalu nie my decydujemy, tylko sąd.

W ten sposób koło się zamyka - sąd tłumaczy, że opiera się na biegłych, ci zaś umywają ręce, bo wszak nie oni wyrok wydają.

Dramatycznej pomyłki w ocenie stanu zdrowia rolnika nie potrafi logicznie wytłumaczyć żaden z mających z nim do czynienia przez lata lekarzy. Maciej Czerwiński, ordynator oddziału męskiego, ostatecznie dopuszcza pomyłkę.

W zaparte idzie Leszek Górecki: - Tę osobę znam jako osobę chorą psychicznie. A z tego typu choroby nie można się wyleczyć. Skomentować tego, co ustalił szpital w Szczecinie i bydgoska klinika, nie potrafię.

- Napisałam świadectwo lekarskie do wniosku o przymusowe umieszczenie w szpitalu na prośbę żony tego człowieka - tłumaczy dr Wioletta Jarosz-Nowakowska, która ostatnio opiekowała się Onakiem. - Dlaczego miałabym nie wierzyć, że mąż ją bije, że jest coraz bardziej groźny? Przecież została pouczona o odpowiedzialności karnej w przypadku mówienia nieprawdy. A schizofrenię potwierdziło u jej męża wielu lekarzy przede mną.

A na co pan Henryk cierpi naprawdę? Bez zniecierpliwienia rozpoczyna opowieść, którą powtarzał wcześniej wszystkim lekarzom. Gdy był dzieckiem, wybrał się zimą w długą podróż rowerem do krewnych. Zmarzł tak, że konieczna była interwencja lekarska. Od tego czasu cierpi na reumatyzm, który spowodował liczne powikłania. Ma wadę serca, cierpiał na zapalenie mięśni i zakażenie paciorkowcem. Schizofrenię jako pierwszy stwierdził u niego... kardiolog, który u kolejnej pacjentki też zauważył tę samą chorobę. Taki miał po prostu dzień.

<!** Image 3 align=right alt="Image 43631" sub="- Musiałem sikać do butelki - Onak pokazuje, co musiało mu zastąpić ubikację. Jego rzekoma choroba psychiczna to dzieło, jak twierdzi, żony, która: „stawała na głowie, żeby zrobić ze mnie wariata” i lekarzy, „bo wierzyli we wszystko, co ona mówiła”. ">Udało nam się sprawdzić informacje o chorobach somatycznych pana Henryka. - To mój pacjent - przyznaje dr Mirosława Nozdrzykowska z Golubia-Dobrzynia. Upewniwszy się co do naszych intencji, potwierdza słowa rolnika. - Cierpi na chorobę reumatyczną. To absolutnie autentyczna choroba.

A nie urojenie, objaw schizofrenii paranoidalnej. Zdaniem Onaka, psychiatrzy właśnie tak traktowali jego skargi na stan zdrowia. - To tylko objawy choroby psychicznej, przekonywali. Ślad tych groźnych dla jego zdrowia zabiegów znajduje się w dokumentacji medycznej. Odnotowano tam skargę żony, że mąż zamiast psychotropów bierze antybiotyk, debecylinę. Psychiatrzy podjęli interwencję, dzwoniono do pielęgniarki podającej ten lek. Sęk w tym, że na przypadłości pana Henryka właśnie debecylina była przez lata lekiem najlepszym. - Też mu zapisywałem debecylinę - potwierdza dr Wiesław Znajewski z Kowalewa.

- Jednak przez 15 lat przepisywano mi głównie fenactil. To miał być mój lek na wszystko - wspomina Onak. - Brałem, bo bałem się żony. Sprowadzała tu przez lata różnych czarodziejów z rodzinnych stron. Nasłuchałem się o wykańczaniu na odległość i przy pomocy wody utlenionej dolewanej do wódki. No, co się dziwicie? Dlatego nigdy nie piłem. Bałem się. Jak nie brałem fenactilu, dzwoniła do psychiatry, a ten wysyłał karetkę w asyście policji i zaraz byłem w szpitalu. Dobrze, że tym psychiatrom nie wspominałem o tych czarach, bo bym już dawno siedział w Świeciu na stałe.

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski