Rozmowa z JANEM OLSZEWSKIM, byłym premierem, doradcą prezydenta Lecha Kaczyńskiego
<!** Image 2 align=right alt="Image 58789" sub="Fot. mwmedia">Panie premierze, czy nie martwią Pana niskie sondaże prezydenta Kaczyńskiego?
To jest zupełnie nie zasłużona ocena, zwłaszcza w kontekście tego, co robi prezydent Lech Kaczyński na arenie międzynarodowej i w kraju. Te niskie rezultaty w sondażach to niewątpliwie efekt negatywnej kampanii, jaka od początku toczy się wobec jego prezydentury.
Opozycja ma prawo krytykować i podszczypywać przeciwników politycznych.
To, co nazywa pani podszczypywaniem, ja bym określił bezpardonowym atakiem. Rozumiem, że w grę wchodzą racje interesów, różnic politycznych, ale najgorsze jest to, że jakby przestano się liczyć z taką podstawową kategorią, jaką jest interes państwa, który dla mnie jest sprawą nadrzędną. I żeby nie być gołosłownym, to przypomnę nasze zachowanie wobec prezydenta Kwaśniewskiego. Choć dzieliła nas przepaść ideowa, jako opozycja zachowywaliśmy pewną powściągliwość, bo uznawaliśmy, że są sprawy istotniejsze od różnic politycznych. W przypadku prezydenta Kaczyńskiego mamy do czynienia z nieustannym nagłaśnianiem ataków, pretensji często zupełnie fantastycznych. A z drugiej strony, mamy do czynienia z sytuacją w pewnym sensie przymusową, która jest trudna do przyjęcia dla opinii publicznej, czyli równoległe premierostwo jego brata. O tym w momencie wyboru prezydenta mówił bardzo wyraźnie Jarosław Kaczyński.
Ale ponad rok temu Jarosław Kaczyński stanął na czele rządu PiS, Samoobrony, LPR. A kilka tygodni temu Pan mówił przy okazji 15 rocznicy obalenia pańskiego rządu, że tym razem Polska wygra, bo jest w innych realiach i w innym układzie sił. Dziś ta koalicja się posypała.
<!** reklama left>Szczerze mówiąc, taki scenariusz był do przewidzenia od początku istnienia tej koalicji. Kiedy okazało się po wyborach, że nie jest możliwa - mimo wielu starań - koalicja PiS i PO, do wyboru był: albo rząd mniejszościowy, co wiązałoby się z rezygnacją przeprowadzenia jakiegokolwiek z punktów programu PiS i prezydenta Kaczyńskiego dla Polski. Dlatego wybrano trudny wariant rozwiązania koalicyjnego.
Dla Pana Andrzej Lepper jako wicepremier chyba nie był łatwy do zaakceptowania?
Wejście Jarosława Kaczyńskiego w koalicję z Samoobroną i LPR to dowód na jego siłę woli i stopień skłonności do podejmowania politycznego ryzyka. A czy było to opłacalne, to rozstrzygną wyborcy. Powiem szczerze, ja, gdybym był na miejscu Jarosława Kaczyńskiego, takiego zadania bym się nie podjął.
Podsumowując rocznicę swojego rządu, premier Kaczyński mówił o wielu sukcesach: znakomity stan gospodarki, spadek bezrobocia, likwidacja WSI, powołanie CBA i walka z korupcją. Mimo to Polacy krytykują ten gabinet.
I w tym przypadku nie podzielam tych ocen, bo są one rezultatem czarnej propagandy. Przy czym nie ma co ukrywać, że sporo elementów tej krytyki pochodzi również od sprzymierzeńców, czyli koalicjantów i na tym też polega paradoks. I to jest ta nadpłacona cena tego porozumienia. Bo w istocie rzeczy, nawet te sprawy, które udało się przeprowadzić, przeprowadzano jak gdyby wbrew koalicjantom, a już na pewno nie przy ich pomocy, tylko utrudnianiu tych spraw. Tak było w przypadku likwidacji WSI.
Gdyby był Pan na miejscu Jarosława Kaczyńskiego powiedziałby Pan: koniec panowie, robimy wybory?
Mnie się wydaje, że to staje się coraz bardziej nieuniknione. Jest tylko pytanie fundamentalne, czy w tej sytuacji, jaka jest obecnie, zdołamy przeprowadzić w Sejmie kilka niezbędnych ustaw, bez których później żaden rząd nie będzie sobie mógł poradzić i za które, jeśli tego się nie uchwali, będziemy płacić ogromną cenę.
Jakie to są ustawy?
To jest zestaw ustaw, który wymieniał marszałek Dorn, czyli, m.in., ustawa o systemie informacji wizowej, bez której od 1 stycznia 2008 roku nie będzie można w naszej części Europy znieść kontroli na granicach w ramach układu z Schengen, to jest nowelizacja Karty nauczyciela, ustawa o budownictwie społecznym, reforma finansów publicznych. One muszą być uchwalone jak najszybciej, bo w przeciwnym razie grozi nam katastrofa. Dlatego mam nadzieję, że odpowiedzialność głównych sił politycznych w tym Sejmie będzie na tyle wystarczająca, żeby to zostało przeprowadzone jeszcze przed nowymi wyborami, bo za zaniechania nie zapłaci ugrupowanie rządzące, czy opozycja, ale zapłaci Polska.
Czy podziela Pan pogląd, że afera Leppera dla rządu Kaczyńskiego może być tym, czym dla gabinetu Millera była afera Rywina?
Nie widzę żadnej analogii do sprawy Rywina i rządu Millera. Proszę przypomnieć sobie, jak długo o sprawie propozycji korupcyjnej złożonej Michnikowi przez Rywina wiedzieli premier Miller i prezydent Kwaśniewski. Przez miesiące nic się nie działo, poza dyskusjami w pewnym kręgu. A proszę pamiętać, że to, co było najistotniejsze w sprawie Millera, to nie sam fakt, że żądano łapówki za ustawę. Zanim wybuchła afera Rywina, w raporcie sporządzonym przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy na temat warunków działania biznesu w Polsce wyraźnie napisano, ile kosztuje załatwienie ustawy w polskim Sejmie. Wtedy byłem posłem i uznałem, że to jest uwłaczające także dla mnie. Podnosiłem tę sprawę w różnych gremiach Sejmu, aby się odnieść oficjalnie do tak poważnego zarzutu, a kiedy nie było oddźwięku, podniosłem to w wystąpieniach plenarnych, ale też przeszło to bez echa. Ba, potraktowano mnie tak, jakbym popełnił nietakt w salonie.
Czy Jarosław Kaczyński nie pospieszył się zbytnio, natychmiast dymisjonując Andrzeja Leppera?
A jak miał postąpić? Wbrew najbardziej ideowemu punktowi programu PiS i prezydenta Kaczyńskiego, czyli zdecydowanej walce z korupcją? Ja nie wyobrażam sobie znając premiera Kaczyńskiego, aby zamiatał cokolwiek pod dywan. Dlatego, kiedy padł cień podejrzenia, że wicepremier i szef jednego z ważnych resortów może być zamieszany w aferę łapówkarską, decyzja była jedna - dymisja. Nikt nie przesądza o winie Leppera, ale dopóki sprawa się nie wyjaśni, nie może być w rządzie.
Ale Lepper powtarza, że jest niewinny i mówi, że premier Kaczyński postanowił go wyeliminować, zniszczyć.
To nie ma uzasadnienia. A cóż to znaczy zniszczyć? Oczywiście w tej chwili Andrzej Lepper broniąc siebie, a także interesów swojego otoczenia, będzie na wszelkie sposoby próbował zdyskredytować premiera Kaczyńskiego. Stąd te oskarżenia. Proszę pamiętać, że na polskiej scenie politycznej Lepper nigdy do końca nie był postacią samodzielną. To jest osoba, która w znacznej mierze jest kreowana przez zespół doradczy. A Lepper może był sobą na początku swej kariery. Jako premier miałem z nim kontakt, kiedy bezprawnie blokował ministerstwo rolnictwa. Wtedy były podstawy do zdelegalizowania Samoobrony. I szczerze mówiąc, gdyby nie uzyskał przed laty nieoczekiwanego wsparcia z Belwederu od ówczesnego prezydenta Lecha Wałęsy, pewnie na scenie politycznej dziś by go nie było.