Po dwóch tygodniach zapytałem o wrażenia z lektury konstytucji, pytając o jej początek. Dość niedbale, ale syn streścił fragment. Niestety, gdy zapytałem o zakończenie, radził sobie już gorzej, a właściwie milczał, ale gdy ja zacząłem mówić o ostatnich fragmentach, przyznaję niezbyt pasjonujących, stanowczo zaprotestował:
- No, nie opowiadaj mi zakończenia... Jakby to był jakiś film.
Muszę przyznać, iż konstytucja nie jest napisana w sposób porywający, stąd uważam, iż gdyby nieco ją zbeletryzować, popracować nad głównymi bohaterami i rozbudować wątek obyczajowy o związki homoseksualne i sensacyjne, to wielu, którzy winni po nią siegnąć, wreszcie by to zrobili.
Nie wiem, czy sędzia Przylebska dokładnie zapoznała się z nużącą treścią konstytucji, bo dziś, gdy pewnym można być jedynie śmierci i podatków, znajomości tego typu literatury - nawet w Trybunale Konstytucyjnym - możemy się jedynie domyślać.
Świeżo obsadzoną przez PiS w roli pierwszej damy TK, w sztuce pióra Jarosława K., panią magister Julię obejrzałem w telewizyjnym debiucie po nieśmiałych wątpliwościach prezydenta Dudy w sprawie konstytucyjności jednej z ustaw.
Nawet jeśli dziś TK do końca nie jest teatrem, to zakładam, że pani magister zna naszą konstytucję, zatopiony jednak w trybunalskiej transmisji, odniosłem wrażenie, że i pani prezes, podobnie jak mój syn, wolałaby prawo zapisane w sposób bardziej dynamiczny, by nie powiedzieć - filmowy, z konstytucją jako tłem co najwyżej. Wskazywał na to jej język ciała, wzrok, mimika, szybko więc poczułem się jak widz w teatrze, który co jakiś czas mówi do siebie - przecież ten sędzia to aktor i tamten sędzia to też aktor.
- Co jest grane w TK - pytałem siebie ze zdziwieniem.
Nie dziwcie się wiec, iż nie mogę się doczekać następnego odcinka z Julią Przylebską w roli głównej, może wkrótce zdejmie togę..., a wówczas cała Polska i mój syn zaczną czytać konstytucję.