Kilka minut przed pierwszą w nocy. Ratownicy obserwują komputerowy obraz z sonaru zanurzonego pod łodzią. Widać jakąś postać. To dwudziestojednoletnia kobieta. Dziewiąta ofiara białego szkwału.
<!** Image 2 align=right alt="Image 61614" sub="Mariusz Wawerka ze Szkoły Podoficerskiej PSP w Bydgoszczy (z lewej) od minionego poniedziałku dowodzi bydgoską grupą ratowników, która przyjechała do Mikołajek zmienić swoich kolegów szukających ofiar szkwału / Fot. Katarzyna Pietraszak">Na niewielkiej plaży miejskiej w Mikołajkach nie ma opalających się i kąpiących się tu zwykle ludzi. Basen z przystanią dla miejscowych i turystów jest zamknięty. Od ponad tygodnia codziennie rano wjeżdżają tu ciężkie wozy strażackie, woprowcy z łodziami i policyjne radiowozy. To baza, z której wypływają na jeziora i wracają o zmroku, gdy w klubie w centrum Mikołajek trwa nocna dyskoteka.
Sonar do wody!
Poniedziałek. Mija godz. 20. Dźwięki z klubu niosą się po wodzie. Docierają też do motorówki, z której druga zmiana strażaków ze Szkoły Podoficerskiej w Bydgoszczy penetruje kolejny odcinek dna Jeziora Mikołajskiego. Nie komentują zabawy na brzegu. Podobnie jak tego, co usłyszeli od jednego z mieszkańców Mikołajek: - No, to ojczyzna wam świetny urlop zafundowała. Wszystko macie za darmo i pogodę jak trzeba.
- Trochę się w człowieku zagotuje, ale nie po to tu jesteśmy, żeby się denerwować - mówią strażacy.
Teraz szukają ciała 19-letniej dziewczyny. Z relacji załogi jachtu, która w feralny wtorek o własnych siłach dotarła do brzegu, wynika, że dziewczyna wypadła z żaglówki, zanim ta się przewróciła i zatonęła. Sonar z Bydgoszczy namierzył jacht w pierwszych dniach akcji - wciąż leży na dnie. Blisko 20 metrów nad nim, na tafli - pomarańczowa boja. To znak dla ekip, które będa musiały wydobyć łódź. To też punkt, od którego sektor po sektorze bydgoscy strażacy przeczesują dno w poszukiwaniu ciała dziewczyny. Sprawdzili już 3 sektory. Wciąż nic. Podpływają do kolejnego miejsca. Na wodzie prawie nic nie widać, oświetlenie z motorówki rozjaśnia taflę tylko na 4, może 5 metrów. Mimo to pracują bez przerwy. Jeszcze jedno podejście. - Kotwica rufowa! - woła z kabiny harpuna dowodzący bydgoską grupą Mariusz Wawerka ze Szkoły Podoficerskiej PSP w Bydgoszczy. - Kotwica rzucona - odpowiada z rufy Waldemar Plak. - Teraz dziobowa - znów dyspozycja z kabiny. Dariusz Kipka rzuca drugą kotwicę. Potrzebne są dwie, bo łódź musi utrzymywać się w jednym miejscu. Nie może jej znosić, bo wtedy obraz z sonaru będzie zniekształcony. Gdy już jesteśmy „stabilni”, pada komenda: „Sonar do wody!” Waldemar Plak powoli opuszcza urządzenie. Gdy to dotyka dna, dowódca poleca podciągnąć je wyżej. Na monitorze laptopa w kabinie motorówki Mariusz Wawerka analizuje obraz dna. Widać je w promieniu 20 metrów. - Mamy coś - mówi i wskazuje palcem kilka jaśniejszych plam na brązowym tle. Jedna zwraca jego szczególną uwagę. Dzięki specjalnemu oprogramowaniu mierzy jej długość. Ma 1,6 metra. To tyle, ile mierzy poszukiwana dziewczyna..., ale strażacy chcą mieć pewność. - Na monitorze przy obrazie zwłok zawsze widać cień - instruuje Mariusz Wawerka. W tym przypadku go nie ma.
<!** reklama left>Musimy zobaczyć to z innej perspektywy. Trzeba zmienić położenie motorówki, dlatego Dariusz Kipka wybiera linę na dziobie, a Waldemar Plak luzuje rufową. Zaczyna padać. Woda w łodzi sięga prawie do kostek. Strażacy nakładają na głowy czapki. Nie okazują zmęczenia, chociaż mają za sobą podróż z Bydgoszczy, a na wodzie pracują piątą godzinę bez przerwy.
To nie jest ciało. To jakiś konar - wiadomo, gdy jest już grubo po 21. Gdy dopływamy do bazy, są już tam ratownicy z Olsztyna, Ostródy i gdyńskiej marynarki wojennej. Wszyscy przemoczeni i wyczerpani. Przed nimi jeszcze 30 km drogi do komendy straży w Mrągowie, gdzie mają nocleg. Czeka tam na nich zupa mleczna i chleb z dżemem. Szybko trzeba iść spać. Pobudka po godz. 6. bo o 8 znów trzeba być w bazie.
Ofiar jest więcej
Żaden z pracowników zespołu kryzysowego przy wojewodzie i ratowników, którzy zjechali na jeziora: Śniardwy, Tałpy, Łabap i Mikołajskie, nie jest w stanie powiedzieć, jak długo potrwa akcja i kiedy uda się odnaleźć zaginionych. Na pewno tak długo, aż odnalezione zostaną wszystkie ciała. Problem jednak w tym, że wciąż dokładnie nie wiadomo, ile jest ich pod wodą. W poniedziałek mowa była o 3 osobach, które utonęły. We wtorek rano jeden z właścicieli wypożyczalni jachtowych w Giżycku zgłosił, że łódź nie wróciła do portu. Na pokładzie były 2 osoby. Ich telefony komórkowe milczą. - Nie możemy wykluczyć, że ofiar jest więcej. Dopiero ich sąsiedzi w rodzinnych stronach mogą zorientować się, że dawno powinni wrócić z urlopu - sądzą strażacy i woprowcy.
Akcja trwa
- Szukamy do skutku. Takie mamy zadanie - ucina w bazie Marcin Wajduk z Komendy Miejskiej PSP w Olsztynie, dowodzący akcją na Jeziorze Mikołajskim. Płetwonurkowie z jego grupy są w każdej chwili gotowi do zejścia pod wodę. Jednak to wszystko zależy od tego, co pokaże bydgoski sonar. Tymczasem wtorkowe warunki na wodzie nie sprzyjają akcji. Wieje silny wiatr. Strażacy obsługujący aparaturę muszą spenetrować dno wskazane przez mniej precyzyjny sonar, należący do marynarki wojennej. To jedno z wielu prawdopodobnych miejsc, gdzie mogła zatonąć dziewczyna. Miejsc charakterystycznie oznaczanych - plastykową butelką oklejoną czarną taśmą. Wystarczy rozejrzeć się dookoła, żeby zobaczyć, że takich butelek pływa kilka. Po zakotwiczeniu i opuszczeniu sonaru na monitorze prawie nic nie widać, bo policyjną łódź znosi. Kotwice na pokład. Wracamy do wyznaczonego miejsca. Kolejne próby nic nie dają. Jest już południe. Strażacy są zniecierpliwieni. W końcu wydaje się, że kotwica „łapie” dno. Sonar pod wodę. Na monitorze „coś” jest. Czy to ciało? Znów pogarsza się obraz. Wiadomo jednak mniej więcej, w którym miejscu nurek ma zejść pod wodę. Schodzi płetwonurek Paweł Gryciuk z Olsztyna. Czekamy. Dookoła żeglujące jachty. Jakby nic się nie stało. Policjanci co rusz ostrzegają ich załogi wykonujące brawurowe manewry. Po niespełna pół godzinie wynurza się płetwonurek. - Widoczność na półtora metra, czyli nie taka zła, ale, niestety, nic.
<!** Image 3 align=right alt="Image 61614" sub="Grupa olsztyńskich płetwonurków przed wejściem do wody. Przeszukiwali dno w miejscach wskazanych przez sonar / Fot. Katarzyna Pietraszak">Podobnych prób będzie jeszcze dzisiaj kilka. W końcu zapada decyzja: sonar należy przerzucić na jezioro Tałty. Jest potrzebny, bo wskazano tam niemal dokładnie miejsce, gdzie mogła utonąć 21-letnia kobieta.
Ekipa przesiada się na większą łódź. Znów próby sonarowe. Mimo że mija północ, ratownicy nie przerywają pracy. Około 50 metrów od zatopionego jachtu, którym pływała kobieta, sonar pokazuje wyraźny obraz. Na dnie leży człowiek. Nie widać czy jest to kobieta, czy mężczyzna.
Przed pierwszą w nocy płetwonurek wynurza się z ciałem młodej kobiety. Ekipa płetwonurków wciąga je na pokład łodzi. Ratownicy odpływają w kierunku brzegu. Prokurator zdecyduje, co dalej. Tymczasem zanim łódź z bydgoskimi ratownikami dopłynie do bazy i zwinie sprzęt, minie druga w nocy.