Pierwszą targową imprezą, na której miałem okazję być, była kolejna edycja bydgoskich targów Poldrink. Już wtedy zrozumiałem, że w targach drzemie siła, a setki odwiedzających tylko mnie w tym przekonaniu upewniły.
<!** reklama>
Wówczas jednak wszystkie podobne imprezy, może poza odbywającymi się na terenie MTP w Poznaniu, wyglądały tak samo zgrzebnie i przaśnie. W połowie lat 90. jednak powoli sytuacja zaczęła się zmieniać. Wytrawnych, atrakcyjnych wystawców coraz bardziej interesował standard miejsca, w którym mają się pokazać. Nie chodziło tylko o hale, ale również całe zaplecze konferencyjne i hotelowe. Wiele miast zrozumiało, że daleko na samym entuzjazmie zwiedzających i wystawców nie dojadą, więc zaczęły potężnie inwestować w targową infrastrukturę. Tym tropem poszły Kielce, które głęboko wryły się w świadomość firm jako miasto dla targów wręcz stworzone. Bydgoszcz w tym samym czasie dalej „bawiła się” pod namiotami i pod tymi namiotami, choć w wersji lux pozostała. Teraz pojawia się szansa na uratowanie tego, co jeszcze z targów bydgoskich zostało, a po obronieniu przyczółka w postaci międzynarodowej imprezy Wod-Kan, podniesieniu się z kolan i odzyskiwaniu pozycji na targowej mapie Polski. Obserwujemy bowiem dawno niewidzianą u nas sytuację. Na „tak” jest ratusz, na „tak” jest marszałek województwa, a wsparcie obiecują bydgoscy biznesmeni. Pozostaje mieć nadzieję, że strony szybko się dogadają. Ja na targi Poldrink chętnie wybiorę się ponownie.