- Kamila mi mówiła, że on jeszcze żył po tym pobiciu, że charczał - zeznał wczoraj nieoczekiwanie jeden ze świadków w głośnym procesie sprawców linczu w Janowie koło Dąbrowy Chełmińskiej.
<!** Image 2 align=right alt="Image 122893" sub="Oskarżeni przyznają się do pobicia, ale mówią, że zabić nie chcieli / Fot. Piotr Schutta">Do linczu doszło dokładnie rok temu, w nocy z 18 na 19 czerwca. W sadzie na skraju wsi pięciu mężczyzn zatłukło na śmierć 46-letniego recydywistę Andrzeja W. Najmłodszy ze sprawców, Przemysław S., miał 17 lat, najstarszy, Piotr D., - 37. Towarzyszyli im bracia Remigiusz (19 lat) i Andrzej N. (20 lat) oraz kuzyn, Sylwester K. (20 lat) Posługiwali się tasakiem, pałką, rurami i prętem zbrojeniowym. Zadali nieokreśloną liczbę ciosów, powodując rany tłuczone, rąbane i cięte.
Zabić nie chcieli
W toczącym się od marca procesie oskarżeni przyznali się do pobicia, twierdzą jednak, że zabić nie chcieli.
Zeznający wczoraj przed Sądem Okręgowym w Bydgoszczy 49-letni murarz, Andrzej N., ojciec dwóch oskarżonych, wprawił wszystkich w osłupienie, twierdząc, że Andrzej W. żył jeszcze po pobiciu.
- Tak powiedziała mi Kamila K. Słyszała jak charczał. Podobno zapytała policjanta, czy wezwać karetkę pogotowia, a ten powiedział, że i tak dla W. ratunku już nie ma - opowiadał wczoraj mężczyzna.
<!** reklama>Zapytany przez sędziego Krzysztofa Noskowicza, dlaczego nie powiedział tego w śledztwie, świadek Andrzej N. odparł beztrosko, że nikt go o to nie pytał. Dodał też, że zamordowany polował na brata Kamili, Sylwestra K., bo chłopakowi nie podobała się znajomość nieletniej siostry z dorosłym recydywistą.
Świadek nie chce mówić
16-letnia dzisiaj Kamila K., z którą zabity kryminalista miał pedofilski romans, jest jednym z najważniejszych świadków oskarżenia. W czasie tragicznego zdarzenia towarzyszyła bowiem Andrzejowi W. Zeznała, że jeden ze sprawców ją gonił. Wskazała też, że pierwszy zadał cios Przemysław S. Twierdzi, iż nie wiedziała, że jednym z napastników jest jej brat Sylwester.
Jak dowiedzieliśmy się wczoraj nieoficjalnie, dziewczyna nie chce jednak zeznawać przed sądem. Obecnie przebywa w ośrodku wychowawczym.
Podczas wczorajszej rozprawy przesłuchano także matkę zamordowanego, która potwierdziła, że dwa dni przed śmiercią syn przyjechał do niej po pieniądze. Chciał dwa tysiące złotych za ostatni hektar ziemi po zmarłym ojcu. Wcześniej, w 2006 roku, sprzedał dwa odziedziczone w spadku gospodarstwa, otrzymując ponad 100 tysięcy złotych. Do dzisiaj nie wiadomo, co się stało z pieniędzmi. Andrzej W. umarł jako bezdomny.
Zeznająca wczoraj właścicielka sadu, w którym ostatnią swoją noc spędził Andrzej W., wyrażała się pozytywnie zarówno o sprawcach, jak i o ofierze.
- Razem z ojcem pozwoliliśmy Andrzejowi W. przenocować na bagienku. Tata zaniósł mu nawet kołdrę. Nie mieliśmy z nim nigdy zatargów. Chłopcy też zawsze byli grzeczni i uczynni. Tak samo ich wujek, Piotr D. Nie mogłam uwierzyć, że to oni zabili - mówiła wczoraj Grażyna G.