Ma 22 lata. Na zawodowych ringach stoczył tylko osiem walk, a już został okrzyknięty polską nadzieją w wadze ciężkiej. Wygrywa szybko i widowiskowo. Dla jednych talent czystej wody, jakiego dawno nie było, dla innych chuligan, którego szybko zapomnimy.
<!** Image 2 align=none alt="Image 180842" sub="Nie ukrywa, że boks go uratował. Staje się jedną z najbarwniejszych postaci polskiego boksu zawodowego, mimo że jego prawdziwa kariera dopiero się rozpoczyna. /fot. Leszek Wyrzykowski ">Rozmowa z ARTUREM SZPILKĄ, pięściarzem wagi ciężkiej, nową nadzieją polskich kibiców boksu, zawodnikiem grupy 12 Round Knockout Promotions.
Trudno się do Pana dodzwonić.
Bo ciągle wywiady, reportaże. To masakra jakaś. To już nie jest fajne. Teraz wpadli na pomysł, żeby nakręcić coś w mojej szkole, trzeba tu pojechać, tam pojechać, a ja niedługo walkę mam, muszę się przygotować.<!** reklama>
Zna Pan już przeciwnika na najbliższą galę, która ma się odbyć 5 listopada w USA?
Jeszcze nie. Każdy się wycofuje. Oglądają moje walki i widzą, że kończę przed czasem, dlatego chcą więcej pieniędzy. Wiadomo, każdy chce zarobić. Ale nikt przecież nie zapłaci dużo za zwykłą walkę rankingową.
Chyba się Pana nie boją?
Może tak, bo mam opinię tego, który mocno bije. Ale ja się tym nie zajmuję. Wchodzę na ring i boksuję z tym, kogo mi dadzą. Boks to moja praca.
Co by Pan dzisiaj robił, gdyby nie boks?
Pewnie bym siedział w więzieniu.
Za co?
Jak to za co? Byłbym stadionowym chuliganem, jak kiedyś.
W tym środowisku ma Pan pewnie wielu fanów.
Jedni mnie lubią, inni nienawidzą, na przykład za to, że byłem kibicem Wisły Kraków. Ale dzisiaj z piłką nie chcę mieć nic wspólnego. Żenada, że polscy piłkarze grają tak kiepsko, a zarabiają tyle pieniędzy. W amatorskim boksie świetni zawodnicy nie dostają nawet tysiąca złotych miesięcznie.
Artur Szpilka nie jest już kibolem?
Nie jest i nigdy już nie będzie.
Dlaczego na walki ubiera Pan pomarańczowy, więzienny uniform, a po nich pozdrawia grypsujących? Niektórym kibicom się to nie podoba.
Kolor pomarańczowy oznacza więźnia niebezpiecznego. Fajnie się to sprzedaje, bo w ringu jestem niebezpieczny. W Stanach bardzo się to podoba. Ale to nie tylko chwyt marketingowy. To wyraz sympatii dla chłopaków, z którymi siedziałem w więzieniu. To moi przyjaciele.
Niektórych fanów boksu drażnią te więzienne odniesienia.
Nie interesuje mnie, co kto o mnie myśli. W więzieniu poznałem ludzi z charakterem. Niektórzy nie powinni znaleźć się za kratami. Szanuję ich i dlatego ich pozdrawiam.
Nie boi się Pan, że przez to straci część kibiców?
Utrzymuję kontakty z kolegami z więzienia, ale szanuję wszystkich. Wychodzę z założenia, że jeśli komuś podoba się mój boks, to będzie mi kibicował, niezależnie od tego, kogo pozdrowię przez mikrofon po walce.
Co powiedział Andrzej Gołota, kiedy odwiedził Pana w więzieniu?
Żebym nie grypsował. On chciał dla mnie dobrze, a ja mu tłumaczyłem, że to nie jest dobre. Takie tam głupoty. On ma swój świat, ja mam swój. Mamy inne charaktery.
Spędził Pan w więzieniu prawie dwa lata. Za co?
Za pobicie. Można powiedzieć, że miało to coś wspólnego z ustawką. Nie ma się czym chwalić. Tamten chłopak wylądował w szpitalu, miał uraz czaszki. Nic dobrego nie zrobiłem. Jak pomyślę, że chodziłem się bić za jakiś klub, to się czuję jak idiota. Szkoda mi chłopaków, którzy nadal w tym siedzą. Gdybym był trenerem, jeździłbym po domach dziecka i poprawczakach i wyciągałbym tych, którzy mają talent do bitki. Wielu z nich ma charakter, tylko się zatracili. Dałbym im szansę.
Jak Pan trafił do boksu?
Miałem 14 lat, ale trzymałem się ze starszymi, bo byłem wyrośnięty. Zależało mi na tym, żeby im imponować. Był ze mnie kawał łobuziaka. Pamiętam, że pięściarze amatorzy z Górnika Wieliczka grali akurat w piłkę nożną na boisku. Nie wiedziałem, że to bokserzy. Jeden z nich miał koszulkę Cracovii Kraków, no to podbiegłem i uderzyłem go pięścią.
On mi oddał, coś powiedział, ja odpyskowałem, ale rozdzielił nas trener i zaciągnął na salę bokserską, żebyśmy tam pokazali, jacy jesteśmy mocni. Wtedy po raz pierwszy w życiu założyłem rękawice i kask. Tamten był ode mnie o kilka lat starszy i chyba od roku trenował boks. Walka trwała może minutę, zasypałem chłopaka ciosami. Nie miałem pojęcia o technice, to była lawina. Tak się ta przygoda zaczęła.
Nie od razu wykorzystał Pan swoją szansę. Do więzienia trafił Pan jako 19-letni obiecujący zawodowiec, mający za sobą całkiem udaną karierę amatorską.
Przestępstwo popełniłem jako szesnastolatek. Wtedy dopiero rok trenowałem, jeszcze żyłem chuligaństwem, miałem siano w głowie.
Rodzice się ucieszyli, że zajął sie Pan sportem?
Mama nie chciała się zgodzić na boks. Trener ją przekonał.
Jaki jest Pański rekord w boksie amatorskim?
Szczerze mówiąc, dokładnie nie pamiętam. Ale chyba około 105 walk, w tym 5 przegranych. Walczyłem na poważnych turniejach, o mistrzostwo Europy, świata, o kwalifikacje olimpijskie do Pekinu, które minimalnie przegrałem z późniejszym srebrnym medalistą olimpiady, ale po drodze udało mi się pokonać amatorskiego wicemistrza świata.
To prawda, że lubi Pan grać w szachy?
Praktycznie po każdym treningu gramy partyjkę z trenerem Fiodorem Łapinem. Przed walką też lubię zagrać, ale nie w szatni, tylko trochę wcześniej, w hotelu.
Gdzie Pan się tego nauczył?
W więzieniu. Nie ma tego złego...
Stoczył Pan dopiero osiem walk jako zawodowiec, w tym zaledwie trzy w kategorii ciężkiej, a już niektórzy widzą w Panu przyszłego mistrza świata i najchętniej od razu wysłaliby na Tomasza Adamka czy braci Kliczków.
Będę tym mistrzem świata, tylko spokojnie. Mam trenera, sztab szkoleniowy, widzę, jak oni we mnie wierzą, jak starannie dobierają mi sparringpartnerów. Wiem, że kibice chcieliby, żebym od razu dostał superzawodnika. Mam świadomość, że przyciągam fanów, media i to mnie motywuje, żeby w kolejnej walce pokazać się z jeszcze lepszej strony. Ta cała atmosfera wokół mnie powoduje też, że znajdują się pieniądze na coraz lepszych przeciwników. Opłaca się we mnie inwestować. Nie oszukujmy się, dzisiaj pięściarz antymedialny nie zrobi kariery, ale w życiu prywatnym to zainteresowanie mediów trochę mi przeszkadza.
Jest Pan pewny siebie.
Jeśli taka ikona boksu jak Lennox Lewis mówi o mnie same komplementy, że mam łatwość zadawania ciosów i tak dalej, to co, mam w to nie wierzyć? Poza tym powtarza dokładnie to samo, co mówi mi mój trener Fiodor Łapin i inni znawcy boksu. Trener Łapin to jedyny człowiek w moim życiu, któremu całkowicie zaufałem.
Podobno zasnął pan na matematyce w Liceum dla Dorosłych? Po co Panu matura?
Wcześniej na naukę nie było czasu, ale w więzieniu kilka spraw przemyślałem. W życiu wszystko może się zdarzyć. Matura może się przydać, nie wiem, do założenia własnej szkoły bokserskiej...
Jaki pięściarz wagi ciężkiej jest dla Pana wzorem?
Generalnie nie mam idoli, jestem indywidualistą. Chociaż podoba mi się Roy Jones Junior. Na nikim się nie wzoruję, mam swój styl. No może jeszcze Grzegorz Proksa. Podziwiam jego mentalność i to jak boksuje. Jesteśmy trochę podobni - wchodzimy i robimy swoje.
Są tacy, którym Pana styl się nie podoba. Mówią, że za dużo w nim ulicznej bijatyki. W trakcie walki z Beckiem sam trener Łapin Pana upominał: „Artur, więcej boksu”.
No tak, przyznaję, to była dziecinada z mojej strony. Miałem uderzać prawy, lewy prosty, a biłem sierpami. Nawet nie zauważyłem, jak często on zmieniał pozycję. To efekt przepychanki między mną a Beckiem, do której doszło dzień wczesniej podczas ważenia. Potem w ringu wszystko się skumulowało. Za bardzo chciałem go ubić. Adrenalina wzięła górę. Kibice nie mają pojęcia, jakie to emocje.
Emocje? Brzmi to mało profesjonalnie.
To nie są emocje, nad którymi całkiem nie ma się kontroli. Ale mam zasadę: przed walką żadnych kumpli, mój przeciwnik jest moim wrogiem. Kolegami możemy zostać po walce. Zresztą potem przeprosiłem Becka za ten incydent z ważenia. W życiu codziennym rzadko reaguję nerwowo, jestem spokojnym człowiekiem.
Teczka osobowa
Artur Szpilka - diament do oszlifowania
Były champion wagi ciężkiej Lennox Lewis powiedział o nim, że to nieoszlifowany diament. Sparringpartnerzy, z którymi trenował w USA w lipcu tego roku, prosili, by nie bił tak mocno. Jako zawodowiec stoczył dopiero 8 walk, 6 wygrał przez nokaut.
Urodził się kwietnia 1989 r. w Wieliczce. Wzrost 192 cm, waga 106 kg. Pierwszy jego klub to Górnik Wieliczka. Obecnie jest pięściarzem grupy 12 Round Knockout Promotions.
23 października 2009 roku został zatrzymany podczas ważenia przed walką z Wojciechem Bartnikiem i spędził w więzieniu 18 miesięcy, odsiadując wyrok za pobicie.