MKTG SR - pasek na kartach artykułów

B-boje i K-pop na nowej wystawie Doroty Podlaskiej w Trafostacji Sztuki w Szczecinie

Agata Maksymiuk
Agata Maksymiuk
praca Doroty Podlaskiej
Jak przyznała - nie potrafi wybrać jednego tematu i techniki, by powtarzać je w nieskończoność. Twierdzi, że może to i dobra strategia artystyczna, ale, stosując ją, umarłaby z nudów. Dorota Podlaska, artystka, której twórczości nie sposób pomylić z żadną inną, odsłoni 9 maja w Trafostacji Sztuki w Szczecinie nowy cykl prac „W przyszłym wcieleniu chcę być b-boyem”. Jeszcze w trakcie przygotowań udało nam się zadać jej kilka pytań.

Opowieść o marzeniach - tak często interpretowane są pani prace. W nawiązaniu do tytułu nadchodzącej wystawy - wizja b-boya jako przyszłe wcielenie to jedno z marzeń czy raczej opowieść o życiu, ale z przymrużeniem oka?

- Jedno i drugie. Nie słucham hip-hopu i nie znam się na tej muzyce, ale mogę godzinami oglądać na YouTube występy tancerzy break-dance. Fascynują mnie akrobatyczne popisy i imponuje siła fizyczna. W moim wieku i z moją tuszą mogę tylko pomarzyć o saltach i piruetach na głowie. Pierwszy raz na żywo b-boyów zobaczyłam w Korei Południowej, tam też poznałam k-pop, kiedy jeszcze nie był taki popularny. Z przyjemnością oglądam skomplikowane, synchronizowane choreografie koreańskich boys bandów, próbuję powtarzać tańce przed lustrem, ale nie umiem nawet zapamiętać sekwencji prostych kroków, nie wychodzi mi. Za to wychodzi mi malarstwo, więc tą miłość przelewam na papier. Do dziś żałuję, że nie miałam 50 dolarów na występ b-boyów w teatrze w 2006 roku, kiedy pierwszy raz byłam w Seulu.

Ale ten cykl to też opowieść o życiu, bo całe życie zmagałam się z moją fizycznością, z ciałem niedoskonałym, za dużym jak na współczesne standardy piękna. Jako dziecko wstydziłam się chodzić na w-f, bo zawsze byłam najsłabsza, najwolniejsza. Ćwiczenia mnie nudziły. Inni podobno mają wyrzut endorfiny i szczęścia, ćwicząc, ja nie mam.

W przypadku nadchodzącej wystawy w Szczecinie te inspiracje sięgnęły aż po wspomniany k-pop. Stan kultury popularnej bywa traktowany jako rodzaj kryzysu kultury wyższej. Dlaczego więc artyści tak często sięgają po inspiracje do tego, co masowe?

- Popkultura jest wszechobecna, oddychamy nią na co dzień, a granice między nią a kulturą wyższą zacierają się. Paliwem kultury pop i sztuki współczesnej jest życie codzienne, otaczająca nas rzeczywistość. Sztuka współczesna chce być blisko odbiorców. Można oskarżać pop o płytkość, trywializację tematów, brak oryginalności i wiele innych grzechów. Można jednak pokusić się o wyrażenie treści głębokich, posługując się symbolami z jego imaginarium, zrozumiałymi dla wszystkich. Pop jest źródłem inspiracji do mówienia o społecznych, politycznych czy środowiskowych problemach. Oprócz tego pop jest zabawny, wyrazisty, przesadny, przełamuje bariery konwenansów, przydaje się do przebicia balonu powagi i nadęcia sztuki wyższej. Jan Jakub Orliński tańczy break dance na scenie i nie śpiewa przez to gorzej arii barokowych.

Z kolei k-pop to fajerwerk kultury pop, artyści nie idą na łatwiznę, wszystko tam jest perfekcyjne, dopracowane, pomysłowe. Koreańczycy czerpią z kultury światowej, przerabiają ją w sposób twórczy, innowacyjny. Powstał na fali fascynacji Koreańczyków południowych rapem i hip-hopem po ustaniu rządów wojskowych, które zakazały popularyzację muzyki zagranicznej, bo było w niej „za dużo seksu i narkotyków”. W Seulu istniało wiele klubów dla amerykańskich żołnierzy, które po obaleniu reżimu otworzyły się dla ludności miejscowej, i tak Koreańczycy poznali hip-hop. W mojej głowie k-pop łączy się z b-boyami, bo artyści wspaniale tańczą. K-pop jest jak słodycze, czasem mdli, ale uzależnia i poprawia humor. Uratował mnie przed depresją w czasie pandemii.

Narracje wyłaniające się z cyklów pani prac są tak wyraziste, że można czytać je niemal jak powieści. Mimo tego zamiast rozbudowywać opisy, rozbudowuje pani instalacje z prac. Obrazy naprawdę mówią więcej niż słowa?

- „Obraz jest wart tysiąc słów”. Słowa przychodzą mi z trudnością, wolę wyrażać treści obrazami. Mówiąc, nigdy nie jestem pewna swoich racji, waham się, wstydzę, Mimo że maluję figuratywnie i łatwo jest rozpoznać, czego dotyczy praca, opowieść rysunkowa daje możliwość wielu interpretacji, w zależności od wrażliwości i doświadczeń widza. Odpowiada mi taki brak dosłowności i to, że jesteśmy wspólnie z widzem autorami treści. Nie chcę być jednoznaczna i kategoryczna, odpowiada mi pewien rodzaj niejasności, niedomówienia.

Ale zdaje się, że wśród pani projektów znajdziemy też lokalną gazetę „Happy News - Seoksu Market" (2010).

- Ta gazeta powstała w czasie pobytu studyjnego w Korei Południowej, we współpracy z koreańską artystką Jooyoung Lee. Jooyoung przeprowadziła wywiady z paniami sprzedającymi na lokalnym, tradycyjnym targowisku. Naszą ideą było zbliżenie kupujących ze sprzedawczyniami. Gazetka wyszła trochę plotkarska, więc cieszyła się dużą popularnością. Yooyoung napisała teksty, ja je zilustrowałam i przepisałam ręcznie ołówkiem. Nie znałam koreańskiego alfabetu, więc była to czysta abstrakcja, bardziej rysowanie niż pisanie.

Wystawę w Trafo dopełnią też wcześniejsze serie obrazów: „Zadra” (2018-19) i „Everyday is Christmas” (2013) - skąd wybór akurat tych cyklów?

- W pewien sposób dotyczą one próby znalezienia się w butach innych, zrozumienia innych ludzi, innych kultur. Cykl „Zadra” opowiada o moim Tacie. W latach 70. ubiegłego wieku pracował jako kontraktowy inżynier w Nigerii. Polska Ludowa wysyłała za granicę pracowników, bo potrzebowała dewiz. Po śmierci Taty wiedziałam, że chcę namalować o nim obrazy, ale długo nie wiedziałam, jak. Zaczęłam sobie wyobrażać jego życie w Nigerii, wiele lat spędził tam w samotności, bo my jeździłyśmy z mamą odwiedzić go tylko w wakacje. Więc namalowałam o nim to, czego się domyślam, bo w malarstwie można dać popis fantazji.

Poza tym jako artystka szybko zorientowałam się, że największą frajdą, jaką można mieć w tym zawodzie, oprócz robienia samej sztuki, jest podróżowanie. Zrealizowałam wiele projektów za granicą. Cykl „Everyday is Christmas” dotyczy obyczajów wokół stołu. Powstał podczas stypendium w Dusseldorfie, w którym nudziłam się nieprzeciętnie (sorry Niemcy!). Dopiero w oczach napotkanych emigrantów zobaczyłam iskrę i zaczęłam ich wypytywać o to, jak obchodzą jako niechrześcijanie święta Bożego Narodzenia i jak kultywują swoje tradycje na obczyźnie. Okazało się, że każdy naród ma święta podobne do naszych, tylko świętują w innych terminach - stąd tytuł tego cyklu. Cykl jest rysunkowy, bo to jakby reportaż. Podobno w czasach Photoshopa rysunek reportażowy jest bardziej wiarygodny niż fotografia.

Dodam też, że na wystawie znajdzie się pamiętnik z czasów zarazy, który namalowałam w czasie pandemii, żeby się utrzymać w jako takim zdrowiu psychicznym. I w ostatniej chwili przygotowałam również patchwork z tkanin zrobionych przeze mnie lub kolekcjonowanych przez wiele lat. Robótka ręczna pomaga przetrwać długie godziny lotu lub czekania w poczekalni, redukuje stres, pomaga w przemyśleniach. Te skrawki, kiedy są już ułożone obok siebie, tworzą swoją własną historię z fragmentów mojego życia, wspomnień częściowo zapomnianych, pogubionych gdzieś po drodze…

od 7 lat
Wideo

Temat aborcji wraca do Sejmu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński