Bydgoszczanka, której przeszczepiono nerkę od chorego na raka mężczyzny, jest zdrowa. Badanie PET nie wykazało w jej organizmie komórek nowotworowych.
Na tę wiadomość 37-letnia Magda Biesiadzińska czekała blisko miesiąc - od 25 stycznia. Wtedy dowiedziała się, że nerka, którą przeszczepiono jej po 15 latach oczekiwania, pochodzi od chorego na raka mężczyzny. Choć lekarskie konsylium orzekło jednogłośnie, że organ trzeba natychmiast usunąć, pacjentka z tą decyzją się nie pogodziła. Po wielu rozmowach ze specjalistami, zdecydowano o szczegółowych badaniach w kierunku choroby nowotworowej.
<!** reklama left>- Mam nadzieję i mocno w to wierzę, że takich komórek u mnie nie ma. Jest ryzyko, ale muszę je ponieść - mówiła dwa tygodnie temu.
W ubiegłym tygodniu pani Magdalena przeszła badanie PET w bydgoskim Centrum Onkologii, które miało wykazać ewentualne zmiany nowotworowe w jej organizmie.
- Wyniki okazały się bardzo dobre. U żony nie wykryto komórek nowotworowych. Poza tym, ma bardzo dobre wyniki po przeszczepie. Warto było ponieść to ryzyko - powiedział wczoraj „Expressowi” Paweł Biesiadziński. Dodał, że rozgłosu wokół sprawy swojej żony nie żałuje. - Z czasem okazało się, że „nasz” dawca nie był jedynym chorym na raka. W Lublinie na białaczkę zmarła kobieta, której przeszczepiono nerkę od chorego mężczyzny. Pozostali biorcy są w ciężkim stanie. Nikt tak naprawdę nie wie, ile osób otrzymało narząd od chorego dawcy. Badania i terapia, które w ostatnich dniach przeszła żona, były bardzo kosztowne. Jestem przekonany, że kosztowały dużo więcej niż specjalistyczne badania krwi, które powinno się przeprowadzać u dawców. Wciąż wierzę, że nasza historia czegoś nauczy osoby odpowiedzialne za transplantacje - dodaje.