Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zamiast bawić, zagrażają

Redakcja
Lepiej, żeby nasze dzieci o tym nie wiedziały. Wystarczy, że uświadomią sobie to dorośli. Co trzecia zabawka trafiająca na laboratoryjne testy nie spełnia zasadniczych norm bezpieczeństwa.

Lepiej, żeby nasze dzieci o tym nie wiedziały. Wystarczy, że uświadomią sobie to dorośli. Co trzecia zabawka trafiająca na laboratoryjne testy nie spełnia zasadniczych norm bezpieczeństwa.

<!** Image 2 align=none alt="Image 158041" sub="Dziewczynki przepadają za lalkami, a dla niejednego chłopca wielką frajdą jest nieśmiertelna zabawa żołnierzykami. Julian i Szymon przepadają za nią. / Fot. Piotr Schutta">Pistolet i łuk strzelają za mocno, telefon komórkowy gra zbyt głośno, słoń do pociągania ma za długą linkę, słodki kucyk „Pony” zawyżone stężenie ftalanów, a kaczka zbyt małe elementy. Choć minister gospodarki określił w stosownym rozporządzeniu, że „zabawka to dowolny wyrób lub materiał zaprojektowany lub przewidziany do używania podczas zabawy przez dzieci w wieku do lat 14”; choć o wymaganiach dotyczących tego, co trafia do najmłodszych mówi europejska dyrektywa zabawkowa i kilka innych poważnych przepisów - to zabawa tymi przedmiotami może skończyć się dla naszych podopiecznych mało zabawnie. Mogą wybić sobie oko, udławić się, udusić, przeciąć skórę albo zachorować poważnie na nerki, wątrobę lub stać się w dorosłym życiu osobą bezpłodną. Nikt nie chciałby w dojrzałym wieku odkryć braku zdolności rozrodczych i być zmuszonym do stwierdzenia: „Nie mogę mieć dzieci, bo sam jako dziecko bawiłem się kucykiem z Chin, w którym było za dużo ftalanów”.

<!** reklama>W ubiegłym roku Inspekcja Handlowa, na zlecenie Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumenta, wzięła pod lupę ponad trzy tysiące zabawek. Badano to, co było na rynku. Potwierdziło się niezbicie - co zapewne nie jest żadnym odkryciem - że zdecydowana większość zabawek, które trafiają do polskich dzieci, pochodzi z importu, a konkretnie z Chin. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że gros chińszczyzny nie spełnia żadnych wymogów ani pod względem prawidłowego oznakowania, ani w zakresie bezpiecznej konstrukcji. W warunkach laboratoryjnych, w Łodzi i Lublinie, znalazły się 403 próbki zabrane z hurtowni i sklepów detalicznych. Nieprawidłowości stwierdzono w 150 przypadkach (około 85 procent w zabawkach importowanych), co prowadzi do jednego wniosku: co trzecia zabawka prześwietlana w laboratorium nie jest zgodna z normami mówiącymi o bezpieczeństwie użytkowników.

- Zdarzają się zabawkowe telefony komórkowe o zawyżonym ciśnieniu akustycznym, wózki dla lalek, które mogą się złożyć i przyciąć dziecku rękę albo pistolety o zbyt dużej energii kinetycznej. Pluszowy miś też może być niebezpieczny, jeśli ma źle przymocowane plastikowe oczka, które małe dziecko może połknąć - mówi Anna Kozak, dyrektor Specjalistycznego Laboratorium Badania Zabawek w Lublinie i zwraca uwagę, by zawsze przed zakupem czytać etykiety.

- Przede wszystkim musimy sprawdzić, czy jest na zabawce oznaczenie CE. Jeśli tak, to znaczy, że wyrób ten powinien być zgodny z zasadniczymi wymaganiami określonymi dla zabawek - dodaje Anna Kozak.

Ważne są też informacje dotyczące wieku dziecka, dla którego przeznaczona jest zabawka, dane producenta oraz ostrzeżenia. Mogą one być różne, w formie krótkiej informacji np. o niewielkich elementach, które mogą zostać połknięte przez malucha. Ale mogą też być bardziej rozwiniętą formą przestrogi informującą o skutkach niewłaściwego obchodzenia się z przedmiotem. Dla przykładu, na opakowaniu kapiszonów powinno być napisane: „Ostrzeżenie! Nie strzelać w pomieszczeniach zamkniętych ani w pobliżu oczu lub uszu. Nie nosić kapiszonów luzem w kieszeni”.

Na stronie UOKiK możemy znaleźć osobną zakładkę zawierającą informacje o produktach niebezpiecznych. Zgłaszają je sami przedsiębiorcy, ostrzegając potencjalnych konsumentów. Jedną z wymienionych tam kategorii są zabawki. Cóż można tam wyczytać? Otóż, dowiadujemy się na przykład, że gumowe bieżniki opon w autkach strażackich, terenówkach i wywrotkach pękają, „powodując ryzyko zadławienia się przez dzieci”. Z kolei sympatyczny tęczowy okręcik „Nina” ma tę wadę, że odłączają się od niego kółeczka. Również występuje ryzyko połknięcia. Znowu chińskie chodziki mogą się same złożyć, są niestabilne i nie można ich zahamować.

- Byle jakiej chińszczyzny staram się nie sprowadzać. Tylko wyroby uznanych firm - toruński sprzedawca zabawek (w branży od 15 lat) Mirosław Głyda nie kryje, że ma uprzedzenie do tanich wyrobów z Chin. Podkreśla, że sam wychował się na żołnierzykach i klockach z drewna. - Jak patrzę na niektóre dzisiejsze zabawki, to się zastanawiam, po co ktoś w ogóle wyprodukował takie brzydactwa. Gołym okiem widać, że jak się weźmie to do reki, to się od razu rozleci. A naprawić tego się nie da - przyznaje sprzedawca. Nie ukrywa, że część asortymentu jego sklepu to rzeczy modne, za którymi sam nie przepada, jak choćby straszydła zwane bakuganami.

- Nawet nie wiem, o co w tym chodzi, ale sprzedaje się to dobrze - dodaje. Żeby pozostać w zgodzie z własnym sumieniem, sporą część przestrzeni sklepowej przeznaczył na stare, dobre modele do sklejania lub łatwego montażu, którymi mogą się bawić już 10-latki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!