Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Za mundurem...

Justyna Król
miasta kobiet, żona marynarza
miasta kobiet, żona marynarza Tomasz Czachorowski
Świsty kul i atak piratów to nie zmartwienia typu: mąż nie wziął kanapek, wychodząc do pracy. Czekanie na męża było wpisane w przysięgę małżeńską. Tak samo jak lęk, czy na pewno nic mu się nie stanie, czy wróci. Żołnierz lub marynarz nigdy tego nie wie...

- Krzysztofa poznałam dziewięć lat temu, gdy był jeszcze uczniem Akademii Morskiej. Przyznam, że kiedy później mi się oświadczył, wahałam się – wspomina Monika Grot, 31-letnia bydgoszczanka. - Tata koleżanki był marynarzem i nie widywała go miesiącami. Jedynym sygnałem, że żyje, były pocztówki. Druga sprawa to wierność…
Kasia Walińska, 36-latka, żona zawodowego żołnierza, opowiada, że ze swoim mężem Mariuszem darła koty jeszcze w podstawówce. Trenowali razem kajakarstwo i przepadali za sobą na zasadzie „Kto się czubi ten się lubi”. - Przeciwieństwa się przyciągają, a jeśli się dotrą, zaczynają się świetnie uzupełniać. Wszystko można przetrwać i znieść, jeśli idzie za tym troska, możliwość rozmowy, czy przytulenia się – wyznaje.
Jednak obie nie zawsze mogą się przytulić do swoich mężów. Bywa, że nie widzą ich miesiącami. Przed ślubem wiedziały dobrze, że takie przerwy wpisane będą w te związki. Świadomie przysięgały na dobre i złe.

Miłości międzywojenne

- Podczas pierwszej misji Mariusza, nasza starsza córka miała sześć lat – opowiada Kasia. - Zostałam sama z nią i naszym psem, w obcym mieście, bo wcześniej przenieśliśmy się z powodu pracy męża do Pruszcza Gdańskiego. Nie płakałam, byłam twarda. Wieczorami by nie myśleć przenosiłam się do świata sztuki lub literatury. Miłości międzywojenne były fantastyczne - ludzie tak się wtedy kochali! Razem walczyli, ginęli sobie w ramionach. Tęsknili, czekali na siebie… To takie trochę moje życie, tylko bardziej hardcorowe, bo bez dzisiejszej komunikacji.
Mariusz wylądował na wojnie w Afganistanie, wśród bezwzględnych Talibów. Zimą nie było tak źle, bo Talibowie ukrywali się w górach, latem ostrzeliwali ich niemal codziennie. Po powrocie każde trzaśnięcie drzwiami kojarzyło mu się z wybuchami. Zanim jednak dołączył do Kasi, ją zbombardowały obowiązki. Radziła sobie, bo jak mówi, taka z niej Zosia Samosia trochę. A jednak zaczepiała ekspedientki w sklepie, by się wygadać.
- Nie było łatwo. Nagle zaczęło przerastać mnie nawet regulowanie rachunków. Wcześniej mąż się tym zajmował. Kiedy po ośmiu miesiącach wreszcie wrócił, napięcie zeszło i poczułam słabość, na którą wcześniej sobie nie pozwalałam - wspomina.
Potem były kolejne cztery kilkumiesięczne misje. Łącznie już trzy i pół roku małżeństwa spędzili osobno. Pomagał stały kontakt mailowy. Każdego dnia przysługiwało im też pięć minut rozmowy przez komórkę i piętnaście przez telefon stacjonarny. Przed wyjazdem zawsze ciepło się żegnali. Potem Kasia czekała już tylko na informację, że Mariusz dotarł na miejsce bezpiecznie.

Rozstania i powroty

Krzysztof, mąż Moniki, przez telefon dowiedział się o przyjściu na świat maleńkiej Agatki. Po chwili odebrał MMS-a ze zdjęciem córeczki.
- Plan był inny, ale rodziłam bez niego. Wypłynął jak jeszcze nie miałam brzuszka, a wrócił kiedy maleństwo było w domu. Szybko musiał jechać z powrotem. Było mi bardzo ciężko, zwłaszcza, że córeczka urodziła się z wadą serca, nerek, miała problemy ze słuchem – opowiada Monika. - Musiałam zrezygnować z pracy. Nie przysługiwał mi zasiłek, byłam więc zdana na męża, a to nie jest komfortowe dla kobiety. W dodatku ukradli nam wtedy auto… Zostałam sama z chorym maleństwem. Zima, wózek, szóste piętro i pies, którego, bez względu na to czy pada deszcz czy śnieg, dwa razy dziennie trzeba wyprowadzić. Gdy Agatka spała, zdarzało mi się lecieć z nim na szybkie siku, z elektroniczną nianią w ręku, po schodach. Winda czasem się zacinała, a nie mogłam tak ryzykować.
Gdy Krzysztof wracał, zachowywał się jak na urlopie. Jako oficer zaczął lepiej zarabiać. Nabrał ochoty, by cieszyć się życiem, trwonić pieniądze. Od początku jego powrotów, drażniło to Monikę, aż w końcu ją to przerosło. Ich miłość została wystawiona na najgorszą próbę – prawdziwą separację.
- Odeszłam. Ani przez chwilę nie myślałam: co ja teraz biedna pocznę, bez ojca dziecka. Wiedziałam, że podołam, skoro wcześniej bywałam sama miesiącami. Przyznaję, że chciałam nim trochę wstrząsnąć, żeby przemyślał co jest w życiu ważne, dojrzał... i tak też się stało. Dotarło do niego, że tą największą wartością są dzieci, rodzina, poczucie bezpieczeństwa – opowiada Monika.
Pogodzili się po roku. Wszystko zaczęło się układać, rejsy także się ustabilizowały. Pod nieobecność męża, Monika wybudowała im dom. - Krzysiek wyjeżdżając powiedział tylko, że chciałby mieć kostkarkę do lodu. Resztę zaplanowałam i zrealizowałam z fachowcami – opowiada.
Właśnie przyszło na świat ich drugie dziecko. Natalkę rodzili już razem. Gdy tata jest na lądzie, rozpieszcza córeczki. Maluje, lepi z plasteliny, składa modele. - Czasem aż przywołuję go do porządku. Boję się, ze mi „zepsuje” dziewczynki, a jak wyjedzie, ja będę tą złą mamą, która nie ma tyle czasu. Serce mi pęka gdy on wypływa. Dla Agatki to trudne, zawsze dopytuje gdzie jest tata i kiedy wróci – mówi Monika.

Wyrabia ciasto, szykuje farsz

Kasia z Mariuszem także mają dwie córki. Młodsza, Matylda, ma siedem lat. Czternastoletnia Martyna sprytnie wykorzystuje nieobecności taty, choć teraz są to tylko szkolenia bądź poligony. - Córa zdaje sobie sprawę, że kiedy go nie ma, jest większa swoboda. Tylko on wie które guziczki ponaciskać, by była pilniejsza. Zresztą on nas wszystkie zaraża na przykład swoją konsekwencją. Nie daj Boże któraś powie głośno, że nie chce czegoś robić regularnie. W naszym domu postanowienia noworoczne są wypełniane rygorystycznie – śmieje się Kasia.
Wie doskonale czego mu trzeba. Do bożonarodzeniowej paczki, którą zawsze mu wysyłała na misje, poza domowymi pierniczkami oraz suszonymi, polskimi wędlinami, wkładała też najnowszego „Playboya”. - Żeby wiedział co się u nas dzieje. Dwa razy wyjechał przed Bożym Narodzeniem i nie zdążył wrócić przed Wielkanocą. Żołnierze bardzo to przeżywają. Siedzą sami w kontenerach bez okien, z wielbłądzimi pająkami i skorpionami. Na co dzień oglądają śmierć, ostrzeliwują się jeśli trzeba. Mąż mi nie mówi takich rzeczy, pewnie chce nas chronić przed stresem, ale przecież tam dzieci z bronią biegają! W święta to aż serce ściska… A oni lepią te nasze polskie pierogi, by poczuć klimat rodzinnych stron. Jeden wyrabia ciasto, drugi szykuje farsz. W minione święta mąż mnie wyręczył, mówiąc: w dziesiątkach lepiłem pierogi, to dla własnej rodziny nie dam rady? - śmieje się Kasia.
- Mój mąż nie lubi świąt na morzu – wyznaje Monika. - Drażnią go bożonarodzeniowe akcenty, choinki, lampki. Wolałby już w ogóle świąt nie obchodzić, niż je spędzać z obcymi ludźmi.

Perfekcjonista w pracy

Krzysztof wsiadając na statek nigdy nie wie dokąd wyruszają. Pływa z ropą naftową, paliwami, chemikaliami. Jego firma obsługuje cały świat - od Australii, po Afrykę i obie Ameryki. Kontakt z rodziną jest utrudniony. Często poza telefonem satelitarnym na statku, nie można uzyskać połączenia przez komórkę czy Internet.
- Skypa niezbyt lubimy. Dzięki kamerce można się zobaczyć, ale zakłócenia są duże, człowiek się niepotrzebnie wzrusza i tęskni jeszcze bardziej. Zdarzały się rejsy, gdy mąż był poza zasięgiem przez dwa tygodnie, przebywając w strefie piratów. Stres przeogromny… Potem dowiedziałam się, że akurat piraci zajęli sąsiedni statek. Trzy dni przetrzymywali załogę. Ograbili z laptopów, telefonów. Do statku męża strzelali – mówi Monika.
Innym razem Krzysztof był bardzo chory i musiał być hospitalizowany. Miał podawane antybiotyki, mógł dostać zakażenia. Na szczęście akurat byli w porcie. - Zagrożeń jest wiele. Zdarza się przecież, że statek utknie na mieliźnie lub utonie. Czasem ktoś po prostu za burtę wypadnie i nie ma szans w wodzie o temperaturze -10 stopni. Na szczęście mąż w pracy jest perfekcjonistą, dzięki czemu mniej się o niego boję. Wszystko ma poukładane, ciągle się dokształca pod okiem starszych marynarzy.

Silny i wrażliwy

- Martwiłam się bez przerwy. Media trąbią o różnych tragediach. Taki śmigłowiec, jakim lata Mariusz najłatwiej zestrzelić. Były momenty kiedy myślałam: kurczę już bym się z nim rozwiodła, mam tego dość! Ale co dalej, przecież się kochamy… - mówi z kolei Kasia.
Długo wstrzymywała się od myślenia o tym, że mąż jest wojskowym. Nie lubiła go w mundurze wyjściowym ani w moro. - Dopiero po latach spojrzałam na niego z dumą i przyszła ta myśl: ale z niego facet! - przyznaje. - Pokochałam go jeszcze mocniej. Doceniłam, że jest silny i wrażliwy jednocześnie. To nie jest tak, że żołnierze nigdy nie płaczą. Może nie wpadają w szloch, ale łzy na pewno spływają i po policzkach takich twardzieli.
Teraz mogą już cieszyć się sobą. Wrócili w okolice rodzinnej Bydgoszczy, wybudowali dom. Pod ręką mają dziadków – to u nich Kasia spędziła ostatnią misję, choć wspólne mieszkanie po latach nie było łatwe. Mariusz dojeżdża do jednostki w Inowrocławiu. Dba o czas z rodziną i o kondycję swoich trzech kobiet. Razem biegają, a codziennie wieczorem ćwiczą tzw. szóstkę Weidera. Ostatnio wojna pojawia się w ich życiu tylko na ekranie telewizora. Gdy w filmie scena wojenna mija się z prawdą, Kasia słyszy od męża: Ale skiepścili, widziałaś?

Kocham jeszcze bardziej

- Czekanie na miłość to trudna rzecz. Nie każda kobieta to udźwignie. Wielu kolegów męża po powrocie z misji otrzymało pozwy rozwodowe – zapewnia Kasia.
- Gdy mąż jest na morzu, jeszcze bardziej go kocham… - przyznaje Monika. - Tęsknię straszliwie. Po powrocie chemia cudownie buzuje. Pierwszą noc zawsze spędzamy tylko we dwoje w wyjątkowym miejscu. Całujemy, kochamy. Nasz związek za każdym razem się odradza. Znam wiele małżeństw, które są ze sobą na co dzień, a nie mają takiej bliskości.

Dzięki kamerce można się zobaczyć, ale zakłócenia są duże, człowiek się niepotrzebnie wzrusza i tęskni jeszcze bardziej. Zdarzały się rejsy, gdy mąż był poza zasięgiem przez dwa tygodnie, przebywając w strefie piratów. Potem dowiedziałam się, że strzelali do jego statku. - Monika Grott, żona marynarza

Martwiłam się bez przerwy. Media trąbią o różnych tragediach. Taki śmigłowiec, jakim lata Mariusz najłatwiej zestrzelić. Były momenty kiedy myślałam: kurczę już bym się z nim rozwiodła, mam tego dość! Ale co dalej, przecież się kochamy... - Kasia Walińska, żona żołnierza

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!