<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/reszka_jaroslaw.jpg" >Kilkanaście dni temu drogowcy obwieszczali w Bydgoszczy kampanię zalepiania dziur w ulicach i na wylotówkach z miasta. Rzeczywiście, przez jakiś czas trwała krzątanina. Potem jednak sypnęło śniegiem i można było tylko lepić bałwany. Parę dni prawdziwej zimy wystarczyło, by efekty akcji diabli wzięli.
W weekend zima odpuściła i znajomi z Fordonu donieśli mi, że wilcze doły w asfalcie znów są faszerowane czarną mazią. Wnioskuję z tego, że Fordon ma szczęście. Większe niż kierowcy kręcący się po południowym krańcu miasta. Już w piątek miałem pecha wpaść kołem w lej, który powstał niemal na środku dojazdu z Kujawskiej do Jana Pawła II. Opona mego auta ma szerokość 205 mm, a wpadła cała i podwozie dramatycznie jęknęło. Na szczęście tylko jęknęło. Co by było, gdybym jechał matizem? Wyrwa straszyła przynajmniej do końca niedzieli, kiedy to, jako wtajemniczonemu, udało mi się ją bezpiecznie ominąć.
<!** reklama>Dziur zreszta boją się też potężne ciężarówki. Wczoraj rano jeden z takich olbrzymów omal nie wepchnął mnie do rowu na drodze z Barcina do Brzozy. Jego kierowca, chcąc uniknąć bliskiego kontaktu III stopnia z całą mozaiką pułapek na prostej przez Kobylarnię, zjechał po prostu na lewy pas jezdni. Dobrze, że i ja miałem refleks. Wiem, że wywołani do odpowiedzi tą opowieścią drogowcy zaraz odparują, że nie mogą być wszędzie natychmiast. To ja mam prostą radę. Skoro nie nadążają z zatykaniem dziur, niech, jak przed laty, pozbijają koziołki z kilku biało-czerwonych desek, powieszą na nich olejowe latarenki i poustawiają w najgroźniejszych miejscach. Lepsze to niż czekanie, aż ktoś się przez leje zabije.